Rok 2019 to rok dla nas wyjątkowy, ponieważ nadal nasza azjatycka przygoda jeszcze wtedy trwała, ale jednocześnie zbliżał się jej kres. Gdybyśmy cofnęli się w czasie o dokładnie dwa lata (21 stycznia, 2018 roku), właśnie siedzielibyśmy w samolocie do Bangkoku. Nadal pamiętam swoje pierwsze wrażenie i moment kiedy wyszliśmy z lotniska po trzynastogodzinnej podróży. Uderzenie ciepłego powietrza, zapach i przyjemne, rozlewające się po ciele gorąco. Wszystko nowe, egzotyczne i fascynujące.
Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy na jak długo zostaniemy w Azji. Bilet mieliśmy tylko w jedną stronę. Po dwóch tygodniach w Tajlandii, wylecieliśmy na miesiąc do Wietnamu. Potem odwiedziliśmy Kambodżę. Końcem marca powróciliśmy do Kraju Uśmiechu, gdzie zrobiłam kurs TESOL. Kiedy znalazłam pracę jako nauczycielka, Tajlandia stała się naszym drugim domem.
Rok 2018 szybko zleciał. Praca, sprawy urzędowe, papiery, asymilacja… Życie w Tajlandii było niesamowite. Dziś z perspektywy czasu, nie mogę uwierzyć ile przeszliśmy, ile przygód doświadczyliśmy, ile świetnych ludzi poznaliśmy i jak SZYBKO ten rok się skończył!
Przyszedł rok 2019 i koniec ukochanej pracy nauczycielki zbliżał się wielkimi krokami. Tak samo jak koniec naszej życiowej przygody.
Wiele się działo, dlatego postanowiliśmy zrobić podsumowanie w 19 punktach:
Styczeń 2019 był bardzo intensywny w szkolne wydarzenia: dzień sportu, parada, wycieczki, aktywności, a przede wszystkim przygotowania do kilkudniowego wyjazdu na English Camp. Razem z moją klasą codziennie robiliśmy próby do przedstawienia „Królewny Śnieżki i siedmiu krasnoludków” (mojego autorstwa :P). W lutym pojechaliśmy na wydarzenie i był to niesamowicie wyczerpujący czas, ale jednocześnie przyjemny. Praca od rana do wieczora, gry, zabawy, śpiewanie i nauka.
Powoli dochodziło do mnie, że za miesiąc to wszystko się skończy :( Będę musiała pożegnać się z moimi dziećmi i wszystkimi ludźmi, którzy stali się ważną częścią mojego życia.
Marzec był miesiącem łez i pożegnań. Tak bardzo pokochałam uczniów i szkołę, że rozstanie z tym etapem życia było dla mnie niewyobrażalnie przygnębiające. Chyba nigdy nie byłam tak smutna, kiedy żegnałam się z moimi dziećmi :( Pocieszające jest to, że do dziś mam z nimi kontakt :) Musieliśmy też pożegnać przyjaciół, naszą „mamę” od śniadań, no i nasze mieszkanie, które czule nazywaliśmy domkiem. Wysłaliśmy ogromne paczki do Polski, sprzedaliśmy kilka rzeczy i początkiem kwietnia z plecakami ruszyliśmy w drugą część naszej azjatyckiej przygody.
Nasz pożegnalny trip po Azji zaczęliśmy od Filipin, o których w sumie za dużo nie wiedzieliśmy. Pierwszym szokiem po przyjeździe było to, że WSZYSCY mówią tu po angielsku! Koniec z rozmowami na migi, w końcu możemy się normalnie dogadać.
Zaznaczyliśmy parę rzeczy do odwiedzenia na mapie, pytaliśmy po drodze innych backpackerów o fajne miejscówki i jakoś poszło. Na samym początku trafiliśmy na Coron i Palawan, gdzie Przemek zaliczył przeróżne atrakcje wodne, o czym zresztą napisał już jeden wpis. Nurkowanie z oglądaniem rafy koralowej i wraku z drugiej wojny światowej, czy snorkelling w bajecznych lagunach, było się czym tu zachwycać!
Po paru dniach dołączył do nas Kuba, który spędził z nami kolejne trzy tygodnie. Razem zwiedzaliśmy wyspy, złapaliśmy filipińskiego księdza na stopa, spędziliśmy Wielkanoc, zobaczyliśmy w kinie Avengersów (nie polecamy filipińskich kin, ale o tym jeszcze kiedyś napiszemy), jedliśmy prawdziwą polską kiełbasę i duuużo imprezowaliśmy – filipiński alkohol jest wyjątkowo tani.
No i razem nie odwiedziliśmy wulkanu – tydzień dyskusji, czy w ogóle damy radę się tam wspiąć. Research dotyczący cen i dostępności przewodników. Kupno biletów na trzygodzinny prom i noclegów na malutkiej wyspie Camiguin, gdzie poza wulkanem nie ma co robić. Na miejscu okazało się, że wyjście na wulkan jest niemożliwe z powodu ryzyka pożaru i tak już jest od dwóch miesięcy. Oczywiście nigdzie nie dało się znaleźć takiej informacji, trafiliśmy też na innych backpackerów z tym samym problemem. Cóż, nie zawsze się układa ;)
Ogólnie Filipiny okazały się wyjątkowo drogie w porównaniu z innymi krajami, które odwiedziliśmy. Ceny transportu między wyspami, konieczność kupowania lotów wewnątrz kraju i drogie noclegi (wątpliwej jakości) mocno dały nam się we znaki.
A jak chcecie się pośmiać, to włączcie sobie filmik z Przemka na największej huśtawce na świecie. Uważajcie na uszy, dźwięk jest bardzo głośny :D
Zdecydowanie najpiękniejszy kraj, jaki dotychczas odwiedziliśmy. Bali pozytywnie nas zaskoczyło, nie było tłoczno i nie widzieliśmy tu komercji, którą nas straszono. Co prawda, nie udało nam się zwiedzić całej wyspy i wszystkich wspaniałych miejsc, niemniej jednak Bali zrobiło na nas ogromne wrażenie. Tak bardzo, że postanowiliśmy kiedyś tam jeszcze wrócić.
To w tym kraju mieliśmy najpiękniejsze widoki! Bali spełniło moje życiowe marzenie zobaczenia bramy świątyni Lempuyang. Nusa Penida spełniła moje marzenie zobaczenia prawdziwie „rajskiej” plaży i innych pięknych miejsc, takich jak: wyspa T-Rex czy Teletubisiowe Wzgórza. Indonezja spełniła też marzenie Przemka – zajrzał do wnętrza wulkanu. Widzieliśmy cudowny wschód słońca z widokiem na Bromo.
Jedliśmy tutaj najlepsze jedzenie, poznaliśmy oryginalny smak Tempeh. Nasze podniebienia nigdy w tym kraju nie okazały się rozczarowaniem.
Bawiliśmy się świetnie! Jeździliśmy zabawkowymi samochodzikami Hello Kitty po rynku Yogyakarty, przeszliśmy między drzewami „przeznaczenia” z zamkniętymi oczami. Widzieliśmy największą buddyjską świątynię na świecie – Borobudur, gdzie spędziliśmy niesamowity czas. Byliśmy w zabawnym kolorowym miasteczku Malang, gdzie cały dzień rozmawialiśmy ze studentami. Widzieliśmy tradycyjne „Shadow’s Puppet” – teatr cieni. Podziwialiśmy najpiękniejsze tarasy ryżowe.
Indonezja tak wiele ma jeszcze do zaoferowania, a byliśmy tam tylko 2 tygodnie! Kiedyś na pewno wybierzemy się tu na dłużej, aby odkryć wszystkie uroki tego cudownego kraju.
Tego kraju bardzo nie mogliśmy się doczekać. Zdecydowanie było to najbardziej egzotyczne miejsce spośród innych. Nadal jeszcze „nowy” i świeży kraj, bo dopiero od kilku lat otwarty na turystów. Co ciekawe po angielsku dało się tutaj dogadać o wiele lepiej niż w Tajlandii. W ogóle cały kraj przypominał poniekąd Tajlandię, ale taką 50 lat wstecz.
Świątynie, a szczególnie ich ruiny, były tutaj przepiękne, jak w miejscowości Bagan. Tutaj też doświadczyliśmy największej temperatury, bo aż 45 stopni! Często brakowało prądu, był problem z Internetem, ale pomimo wszelkich trudności Birma była dla nas krajem wyciszenia i spokoju. Spędziliśmy kilka dni z mnichami, gdzie medytowaliśmy. Przyzwyczailiśmy się do tradycyjnych strojów mieszkańców (mężczyźni w Birmie chodzą w długich spódnicach). Spaliśmy w domku na drzewie. Zaliczyliśmy bardzo wyczerpujący trekking po dżungli. Jedliśmy wspaniałe hinduskie jedzenie.
Bardzo polecamy Birmę, by odwiedzić ją jak najszybciej, zanim dotrze tam komercja na szeroką skalę i kraj zamieni się w drugą Tajlandię ;)
NIKT nie wiedział, że mamy zamiar wrócić do Polski o miesiąc wcześniej. Nasza konspiracja była bardzo trudna (zapraszamy po szczegóły na naszego Instagrama @www.chrapki.pl). Wróciliśmy prosto na mszę z okazji 35. rocznicy moich rodziców. Wylądowaliśmy w Berlinie, gdzie przestrzeń i europejski styl jeszcze nigdy nie był dla nas tak przyjemnym. Spędziliśmy tam cały dzień. Nocnym busem pojechaliśmy do Krakowa, a stamtąd na nocleg do Poronina. Bardzo bałam się, by nikt ze znajomych nas przypadkiem nie zobaczył.
Następnego dnia o 6 rano pojechaliśmy do Czerwiennego i „zamaskowani” ruszyliśmy na Bachledówkę, gdzie musieliśmy się ukrywać :P Do mszy mieliśmy ponad godzinę. Wszystko było zaplanowane. Siedzieliśmy w ostatniej ławce, aby łatwo było nam wypatrzeć idących rodziców. Kiedy ten moment nadszedł – szliśmy za nimi i wbiliśmy obok nich do ławki. Szok i niedowierzanie nie miało sobie równych. To był bardzo wzruszający i szczęśliwy moment. W końcu nie widzieliśmy się półtora roku. Po mszy przyszła przywitać się z nami moja siostra, która była równie oszołomiona jak moi rodzice.
Potem zszokowaliśmy bratową i w końcu po raz pierwszy zobaczyłam mojego kilkumiesięcznego bratanka! Na sam koniec wywołaliśmy niedowierzanie u brata i szwagra.
Z prędkością światła (dzięki Facebook!) rozeszła się nowina, że wróciliśmy. Telefon do teściów, pisanie ze znajomymi, wyjaśnienia. To był bardzo intensywny czas świetnych spotkań i powitań.
Czerwiec 2019 roku upłynął nam na imprezach i różnych spotkaniach ze znajomymi. Piękny czas! Urodziny kumpli, ogniska, weekendowy zjazd na Noc Kupały, gdzie świetnie się bawiliśmy i poznaliśmy nowych znajomych. Namioty, palenie ogniska, plecenie wianków, nadrabianie zaległości.
W czerwcu też pojechałam na kilkudniowy wieczór panieński mojej siostry w Bieszczady, gdzie świetnie się bawiłyśmy!
Oczywiście cały lipiec nie mogliśmy doczekać się naszego ulubionego festiwalu, który rok temu musieliśmy odpuścić, ze względu na Tajlandię :P Kilka dni wcześniej pojechaliśmy do Gdańska, by spędzić czas z przyjaciółmi i zobaczyć po raz pierwszy córeczkę Asi i Pawła, a potem ruszyliśmy na Kaszuby by przez kilka dni bawić się ze znajomymi i potem jechać z nimi na Woodstock. Koncerty były przepiękne, zobaczyliśmy dawno niewidzianych pozostałych znajomych i wybawiliśmy się za wszystkie czasy!
Sierpień był miesiącem wyjątkowym, gdyż moja mała siostrzyczka wyszła za mąż! Jaki to był piękny ślub i wspaniałe wesele! Magiczny i wzruszający czas. Zabawa trwała aż do 8 rano, na drugi dzień było ognisko, a trzeciego dnia świetnie bawiliśmy się przy kolejnym ognisku :D Sierpień bardzo szybko zleciał, a tuż za rogiem czekał na nas kolejny świetny festiwal…
Byliśmy na tym wydarzeniu po raz pierwszy. Starzy weterani tej imprezy jak mój brat, bratowa i siostra ze szwagrem od lat nas namawiali, i w końcu udało się nam doświadczyć ognistych, bałkańskich rytmów. Trochę taki „mini-Woodstock”, ale klimat był zupełnie inny. Cieszyliśmy się, że teren nie był tak ogromny, wszędzie było blisko! Jedzenie i wszelkiego rodzaju trunki były tutaj obłędne. Spędziliśmy pod namiotami ze znajomymi cudownych kilka dni. Za rok również planujemy się wybrać.
Ale ile można imprezować i nadrabiać zaległości ze znajomymi, prawda?
Przyszedł czas, kiedy trzeba było w końcu się „ogarnąć” i myśleć co dalej. Chcieliśmy nadal żyć za granicą, ale tym razem w Europie. Przemek zaczął szukać pracy jako analityk danych. Ja postanowiłam nadal zrobić sobie przerwę od pracy i szukać jej dopiero „na miejscu” jak się osiedlimy. Wybór kraju był więc zależny od Przemka. Szukaliśmy w takich krajach jak: Niemcy, Szwajcaria, Holandia, Dania, Austria, itp. Przez ten czas mieszkaliśmy u rodziców na Podhalu i był to spokojny etap. Czas jesiennych spacerów, odwiedzania, spędzania czasu z bratankiem, krótkich wypadów do Krakowa i Kielczy.
Po kilku miesiącach szukania pracy przez Przemka, nareszcie się udało! Padło na Berlin, gdzie zaoferowano mu pracę. Mieliśmy bardzo mało czasu na spakowanie rzeczy i znalezienie tymczasowego mieszkania. Dobrze złożyło się, że pewna Polka wyjeżdżała akurat na dłuższy urlop, dzięki czemu mieliśmy mieszkanie na pierwsze dwa tygodnie. Przeprowadziliśmy się 13 listopada, z dwoma plecakami i walizką. Powoli zaczęliśmy się przystosowywać do nowych warunków i miejsca. Nauka niemieckiego przez aplikację nabrała intensywności ;) Przemek zaczął pracę, a ja szukałam dla nas mieszkania.
Znalezienie mieszkania w Berlinie na dłużej nie jest takie proste! Oczywiście jak zwykle mieliśmy szczęście. Po przejrzeniu mnóstwa ofert każdego dnia, oglądania pokoi i korespondowania, udało się w końcu znaleźć nasze pierwsze mieszkanko, do którego wprowadziliśmy się w ten sam dzień, kiedy opuszczaliśmy poprzednie. Podpisanie umowy, ustalenie szczegółów i kolejna przeprowadzka była już za nami.
Jesteśmy bardzo zadowoleni z nowego miejsca. Dzięki fototapecie na ścianie – złota jesień towarzyszyć nam będzie tutaj przez cały rok! Mamy tu bardzo przytulnie i przyjemnie :)
Na odwiedziny znajomych nie musieliśmy długo czekać, bo już po pierwszym tygodniu zjawili się goście :) Aż do teraz odwiedziło nas już sześciu znajomych. A w ten weekend będą kolejni! Bardzo cieszymy się z tego faktu. Przeprowadzka i rozpoczęcie życia w nowym miejscu nigdy nie jest łatwa. Szczególnie uderza brak bliskich, dlatego zawsze bardzo się cieszymy kiedy ktoś do nas wpadnie.
Przemek pracował, ja już zaczęłam się przyzwyczajać do nowego miejsca i brak pracy zaczął mi doskwierać. W grudniu zaczęłam więc rozglądać się za czymś małym. Nieznajomość niemieckiego niestety okazała się dużą przeszkodą! Po niemiecku umiałam już coraz więcej, ale nauka z aplikacji nigdy nie będzie tak dobra, jeśli nie ma się do czynienia z językiem na co dzień. Parę razy zdarzyło mi się z kimś wymienić kilka zdań po niemiecku. Zapisanie się na kurs językowy też nie było takie łatwe, terminy oczekiwania są tutaj naprawdę długie. Przy szukaniu pracy postawiłam więc na korporacje, gdzie wymagany jest tylko język angielski.
Grudzień upłynął nam na załatwianie spraw urzędowych. Odwiedziliśmy też kilka wspaniałych jarmarków świątecznych. Ja w międzyczasie przeglądałam oferty pracy, ale jednocześnie zbliżał się okres świąteczny i plany z nim związane. Święta spędziliśmy na Podhalu, przyjechaliśmy kilka dni wcześniej z walizką prezentów i najpierw zatrzymaliśmy się w Krakowie by spędzić tradycyjną Wigilię ze znajomymi. Potem jazda do domu i szał sprzątania i gotowania :)
Na Święta przyjechali też do nas rodzice Przemka, a także teściowie siostry. Przy wigilijnym stole było nas 11 osób. Piękny, rodzinny czas. Po raz kolejny przeżywałam rozstanie z bratankiem :( Aż żal było jechać. Z drugiej strony bardzo cieszyliśmy się z czasu spędzonego w rodzinnej atmosferze. Był śnieg, odwiedziny, telefony i magiczny klimat.
Powrót do Berlina nie był łatwy. Dostaliśmy dużo praktycznych, kuchennych prezentów, które chcieliśmy ze sobą zabrać. Stworzyliśmy ogromną paczkę z kartonu, obwiązaną sznurkiem, którą dało się przenieść do autobusu. Oprócz tego napakowane dwa plecaki i olbrzymia walizka. Daliśmy radę! Kilka przesiadek, obolałe mięśnie i jakimś cudem udało się nam przewieźć rzeczy do mieszkania. Przemek nadal miał wolne, więc głównie leniuchowaliśmy i oglądaliśmy filmy.
Sylwestra spędzaliśmy sami, w sumie to po raz pierwszy. Było fajnie, cały dzień wymyślaliśmy drinki i gotowaliśmy przeróżne przysmaki. Były gry i zabawy, a o północy wyszliśmy między bloki, gdzie wybuchy fajerwerków potężnie nas zaskoczyły.
Czas „nicnierobienia” w końcu musiał się skończyć. Od stycznia zaczęłam na poważnie szukać pracy. Odświeżyłam nieużywane (od studiów!) konto na LinkedIn i wpadłam w tryb poszukiwań. Codziennie przeglądam oferty i wysyłam CV. Mam nadzieję, że niedługo coś się pojawi na horyzoncie, życzcie mi powodzenia!
W Niemczech mieszkamy już dwa miesiące, powoli przyzwyczajamy się do faktu, że teraz ten kraj ma być naszym domem. Wszystko dobrze nam się układa. W marcu rozpoczniemy intensywną naukę niemieckiego w szkole językowej. Mam nadzieję, że moje „słodkie bezrobocie” niedługo się skończy ;)
No i taki był nasz rok 2019. Pełny przygód, znajomych, rodziny, pożegnań, powitań i spotkań. Koniec starej przygody i początek nowej. Znowu żyjemy za granicą, znowu stawiamy sobie nowe cele i wyzwania. Nie ustajemy w tym by spełniać kolejne marzenia, a nasza „podróż” nadal trwa.
Mieszkamy w stolicy Niemiec już ponad pół roku i od wtedy napisaliśmy tylko jeden wpis.…
Nie licząc jednodniowego pobytu w zatłoczonej Manilli, naszym pierwszym poważnym przystankiem na mapie Filipin była…
Wybierając się do Tajlandii z pewnością usłyszycie wiele o uśmiechu i łagodności Tajów, o tym…
Choć od naszej wizyty w Wietnamie mija rok i nadal jesteśmy w Azji, lubimy sobie…
Dokładnie 22 stycznia 2018 roku wylądowaliśmy w Bangkoku i wówczas rozpoczęła się nasza azjatycka przygoda.…
Wyobraźcie sobie najbardziej roszczeniowy, stereotypowy typ rowerzysty – gościa, który jest przekonany, że mu wszystko…