Wybierając się do Tajlandii z pewnością usłyszycie wiele o uśmiechu i łagodności Tajów, o tym jak bardzo są mili i skromni. I wiele w tym prawdy, owszem, ale istnieją również takie drobne „smaczki” w ich zachowaniu, które dla kogoś mogą wydawać się dziwne, nietypowe, albo wręcz całkowicie odbiegające od norm, do których społecznie jesteśmy przyzwyczajeni. Oczywiście przyczyny mają podłoże kulturalne. Inne wychowanie, obyczaje, a także wpływy z zewnątrz różnią się nieco od tych ze świata „Zachodu”.
Z generalizacją jednak bardzo należy w tym temacie uważać. Zapewne ktoś miał inne doświadczenia i obserwacje. Wiadomo, wszystko zależy od środowiska, w którym się bywało, czy były to miejsca bardziej lokalne, czy być może turystyczne i komercyjne, czy odwiedziło się Tajlandię tylko na krótkie wakacje, czy być może był to wyjazd zarobkowy… Czynników jest wiele. Myślę jednak, że spora część naszych obserwacji jest raczej ogólna i może pokrywać się z innymi.
Większość czasu w Tajlandii, po znalezieniu przeze mnie pracy jako nauczycielka, mieszkaliśmy w nieturystycznej miejscowości, z dala od „przyjezdnych”. Nikt tutaj nie mówił po angielsku (chociaż zdarzyło się kilka miłych niespodzianek) i zobaczenie „białych” należało nadal do rzadkości. Kto tutaj żyje z obcokrajowców? Z pewnością 90% stanowią nauczyciele. Nasza opinia może więc się różnić od tych, którzy mieszkali w takich miejscach jak Phuket, Pattaya, czy nawet Bangkok, gdzie spotkanie „białej” twarzy żadnego lokalsa nie zdziwi. W moim przypadku pryzmatem, przez który będę tutaj oceniać zachowanie Tajów, oczywiście będzie praca w szkole, a także długie rozmowy z innymi zagranicznymi nauczycielami, z którymi wymienialiśmy i porównywaliśmy własne spostrzeżenia. A byli to nauczyciele o bardzo różnorodnym stażu. Bo i tacy, którzy mieszkają tu 20 lat, 8, 10, 3 czy 1 rok (jak ja) lub nawet krócej. Sporo też rozmawiałam z tajskimi nauczycielami kiedy zdarzały się nieoficjalne chwile. Nawet teraz, pisząc ten wpis, siedzę w szkole w klasie razem z czwórką zagranicznych nauczycieli i trójką tajskich. Gawędzimy wszyscy razem na wszelakie tematy. Chociażby i z takich luźnych rozmów można wyłapać parę szczegółów w odmiennym zachowaniu.
Po tym wyczerpującym wstępie przejdźmy w końcu do listy ;)
Tajowie dosłownie mają „gdzieś”, jeśli kichniesz. Zauważyłam to, pracując w szkole. Kiedy ktoś kichnął automatycznie podnosiłam głowę, żeby powiedzieć „bless you”, cokolwiek. Nie było jednak ŻADNEJ reakcji. Było to dla mnie szokujące. Postanowiłam więc poobserwować to zjawisko i z czasem tylko utwierdziłam się w przekonaniu, które towarzyszyło mi od początku. Tak, Tajowie całkowicie są obojętni na kichanie. Kiedy poruszyłam ten temat z zagranicznymi kolegami z pracy okazało się, że również ich to szokowało i też nie mogli się do tego przyzwyczaić. Dla nas jest to dziwne. To ciekawe do jakich refleksji jest skłonny człowiek, jeśli chodzi o takie małe drobnostki dnia codziennego :P Koleżanka, która żyje w Tajlandii około 8 lat, powiedziała mi, że zdarza się Tajom zareagować na kichanie, ale jest to bardzo rzadkie i dotyczy tylko ludzi o bliskich relacjach. Mówią wtedy coś w stylu „Oho, ktoś nie brał dzisiaj prysznica!”, czyli po prostu, jeśli kichasz, znaczy, że śmierdzisz :P
To jest bardzo irytujące zachowanie i do tego z pewnością bym się nie przyzwyczaiła, nawet mieszkając tu i 20 lat. Ja rozumiem, że komuś się nie spieszy, albo chodzi tylko z nudów, dla zabicia czasu, ale kurde, bez przesady! Poruszanie się tutaj w centrach handlowych to nie lada wyczyn. Ja chcę tylko przejść z punktu A do punktu B, bo po to tutaj jestem, nie jest to jednak łatwe, kiedy droga usłana jest przeszkodami w postaci powolnych Tajów. Ten sam problem mam w szkole. I nawet po roku czasu nie mogę się do tego przyzwyczaić, kiedy muszę nagle zwolnić prędkość chodzenia trzykrotnie, bo przede mną cały korytarz zajmują tajscy nauczyciele, a zmierzają w tym samym kierunku co ja, tylko że w żółwim tempie. Jeśli natomiast chodzi o brak poczucia przestrzeni, to często zdarzało nam się tak, że o mało nie wpadaliśmy na Tajów w jakimś sklepie, bo mimo że chodzą wolno, to szybko się obracają lub zmieniają kierunek, nie patrząc na ludzi dookoła siebie. Mogą też bez problemu wjechać w Ciebie wózkiem sklepowym. W pracy po kilku utarczkach i wpadaniu na siebie, nauczyłam się chodzić „szerokim łukiem”.
Pozostańmy jeszcze na chwilę w temacie „chodzenia”. Załóżmy, że pijesz sobie wodę z butelki lub jesz jabłko i jednocześnie gdzieś idziesz, to takie zachowanie uważane jest przez Tajów za niestosowne. Poruszaliśmy ten temat w pracy nawet na specjalnym spotkaniu, dotyczącym obowiązków dla nauczycieli zagranicznych, podczas którego dyrektorka szkoły zwróciła nam uwagę, by zaprzestać tej czynności. Robiąc tak w szkole, dajemy zły przykład dzieciom. Tutaj wyjaśnień można doszukiwać się w celebracji jedzenia, która dla Tajów (i myślę, że w większości Azji tak jest) jest bardzo ważna. Spożywanie posiłków to spotkania rodzinne, towarzyskie. To ważny aspekt w ich kulturze i nie można go lekceważyć poprzez chodzenie (nawet powolne ;)). Tajowie uwielbiają spożywać posiłki dosłownie wszędzie, wystarczy im kocyk rozłożony na chodniku i w kilka sekund tworzą sobie miłą atmosferę do spożywania posiłku czy wypicia kawy.
Za to z powyższymi kwestiami żaden Azjata nie ma problemu i nie uważa „tych zachowań” za niegrzeczne ;) Zarówno w Tajlandii jak i w Wietnamie czy Kambodży, zauważyliśmy, że mieszkańcy bez żadnego zażenowania głośno bekają (to znaczy, że im smakowało) i nikomu do głowy nie przyszłoby, żeby za to przepraszać. No i dobrze, ja tam nie mam nic przeciwko :P Ale już wydmuchiwanie nosa obok Ciebie (nie, nie do chusteczki tylko wprost na chodnik lub koło Twojego buta) już takie miłe nie jest ;) Chociaż ta czynność stała się bardzo komiczna i zaczęła mnie śmieszyć. Jedziesz sobie skuterem lub spacerujesz plażą, a tu nagle Taj przed Tobą pozbywa się całej zawartości glutów z nosa wprost na piasek lub do wody. Nie mają też problemu z puszczeniem głośnego bąka w sklepie, nawet jeśli stoisz bezpośrednio za nimi. Przemek może Wam opowiedzieć nieco więcej o tym przykładzie ;)
Ten przykład jest bardzo ciekawym zjawiskiem. Tajowie z natury są trochę wstydliwi. Turyści ich peszą (a przynajmniej w mniejszych miejscowościach tak jest). Jeśli mieszkaniec nie zna angielskiego, albo zna go w bardzo małym stopniu, woli Ci nie pomóc lub odesłać do kogoś innego niż „stracić twarz”, że nie potrafił się dogadać. Pamiętam sytuację, podczas której dziewczyna chciała mi coś wytłumaczyć i znała kilka słówek po angielsku na krzyż. Widziała, że za bardzo nie mogę jej zrozumieć i po kilkunastu sekundach była już czerwona jak burak ze wstydu. Strasznie mnie przepraszała, że nie umie pomóc. Tajowie starają się to jednak zmienić. Nacisk w szkołach na język angielski jest bardzo wysoki. Miejmy więc nadzieję, że będzie lepiej. W końcu turystyka w Tajlandii stanowi wysoki procent ich przychodów.
“Utrata twarzy” nie dotyczy jednak tylko znajomości języka angielskiego. To również przykłady bardziej przyziemne, dotyczące innego rodzaju wstydu, który i my znamy. Moja koleżanka z pracy, która ma chłopaka Taja opowiedziała mi taką oto sytuację: jej znajomy przyjechał na jakiś czas do Tajlandii. Umówili się w jego hostelu. Koleżanka zabrała ze sobą na to spotkanie swojego chłopaka. Siedzieli w trójkę w hostelowym barze, rozmawiali i pili alkohol. Musicie wiedzieć, że Tajowie mają nieco słabszą głowę do picia niż Europejczycy ;) Jej chłopak zatem bardzo szybko się opił, nie był w stanie nawet się poruszyć. Znajomy koleżanki zaprowadził go do swojego pokoju, aby tam się przespał. Normalna sytuacja, ileż razy tak się nam zdarzało na imprezach w Polsce ;) Chłopak mojej koleżanki następnego ranka szybko się zmył, nie mówiąc nikomu ani słowa. Poinformował później dziewczynę, że już nigdy nie wróci do tego hostelu, ani nie zobaczy jej przyjaciela. Dla nich został już spalony, “utracił swoją twarz”.
Zapewne turyści mają inne doświadczenie w tym względzie, poprzez negocjacje czy drobne oszustwa (które rzadko, ale jednak się pojawiają) przy zwiedzaniu niektórych atrakcji. Ja opiszę tutaj „unikanie konfliktów” przez Tajów, które wywodzi się bardziej z ich kulturowych obyczajów. Tajowie po prostu nie radzą sobie w sytuacjach konfliktowych, a już szczególnie z obcokrajowcami (wspomniany przy poprzednim punkcie lęk przed „utratą twarzy”). Jeśli zaistniał jakiś problem, wolą Ci tego zwyczajnie nie powiedzieć. Przykład z pracy. Nie dowiesz się bezpośrednio od tajskiego pracownika, jeśli zrobiłeś coś złego, powinieneś się poprawić lub zrobić to i TO w konkretny, inny sposób. Prędzej Cię zwolnią, mówiąc, że nie spodobałeś się dyrektorowi albo zasłonią się jakąś regulacją tajskiego prawa, tłumacząc, że w Twoich papierach jest coś nie tak (winę zawsze trzeba na kogoś zwalić) niż wyjaśnić prawdziwy powód. Zazwyczaj przyczyną zwolnienia jest właśnie to, że nie spodobało się im Twoje zachowanie lub zaobserwowali, że nie starasz się odpowiednio. Takie rzeczy wychodzą dopiero po tym jak już dana osoba odejdzie, wtedy można powiedzieć o tym głośno. Dlatego Tajowie tak dużo się uśmiechają. I niektórzy stwierdzą, że jest to fałszywe, a ja rozumiem tę ich mentalność, być może już z przyzwyczajenia, ale nie winię ich za to. Wiadomo, że lepiej usłyszeć coś wprost, są jednak czasem i takie sytuacje, kiedy uśmiech i przemilczenie więcej zdziała. Może lepszy tu będzie przykład „biznesowy”: jeśli jakiś Taj zacząłby się kłócić z turystą i to na oczach wszystkich, straciłby zaufanie w swojej branży.
Tajowie strasznie chcą być biali. W sklepach, w telewizji, na banerach, w centrach handlowych, na ulicy, dosłownie wszędzie zobaczysz reklamy, którym specyfikiem najlepiej się „wybielić”. Unikają słońca jak ognia, nosząc kapelusze lub chodząc z parasolkami, a jeśli nie, to wsmarowują w skórę potężne ilości specyfiku by się nie opalić. Oczywiście starsi ludzie za bardzo wyglądem się nie przejmują, ale wśród młodzieży czy Tajów w średnim wieku, wręcz panuje prawdziwa obsesja. Totalnie odwrotnie niż w Europie, bo z kolei my chcielibyśmy być opaleni ;)
Sytuacja w damskiej łazience, w pewnym tajskim klubie. Czekałam w kolejce chyba z 20 minut. W tym czasie 4 młode Tajki pudrowały się na biało i poprawiały makijaż. Kiedy już udało mi się skorzystać z toalety i myłam ręce, owe dziewczyny nadal się „poprawiały”. Jedna zmierzyła mnie wzrokiem i powiedziała mi, że chciałaby być taka „biała” jak ja. Co mnie nieco zszokowało, gdyż ona dosłownie była „bielsza” ode mnie od tego pudru! Ja nie miałam żadnego makijażu na sobie (przy takiej pogodzie malowanie się uważam za bezsensowne), mogę nawet powiedzieć, że bardziej byłam czerwona na twarzy niż „biała”. Co miała więc na myśli? Raczej nie kolor ;/ To jedna z tych kwestii, którą ciężko mi zrozumieć.
Ogólnie temat ten budzi wiele kontrowersji. Niektórzy nazwą Tajów rasistami, ponieważ oczywistym jest tutaj fakt, że zatrudnią prędzej białego człowieka, nawet niekompetentnego niż kogoś z ciemniejszą skórą z wyższymi kwalifikacjami. Nie zrozumcie mnie źle, Tajowie nie uważają ludzi o innym kolorze za gorszych, więc ja rasistami ich na pewno nie nazwę. Im chodzi o kwestię czysto „biznesową”, po prostu utarło się tutaj, że „biały” podnosi rangę, prestiż. A dlaczego tak jest? To temat na osobny wpis. I jak zwykle, wiadomo, nie w każdej placówce sugerują się kolorem skóry, ale problem jest powszechny i to na dużą skalę. Bycie białym jest tutaj cenne. My w szkole też to czujemy. Kiedy mamy odwiedzających „z zewnątrz”, musimy się pokazywać im jak najwięcej lub robić sobie z nimi zdjęcia. Inny przykład, wchodząc do lokalsowej restauracji, również właściciele prosili nas o zgodę na zdjęcie, by potem wrzucić na swój fanpage czy stronę „dowód”, że u nich jada „biały człowiek”. Smutne? Owszem. Niestety prawdziwe.
O dużym przywiązaniu do wyglądu już wspomniałam. Ta kwestia wiąże się z zamiłowaniem Tajów do celebracji, organizowania różnych parad, tworzenia fikuśnych i pracochłonnych dekoracji, chociażby tylko miały służyć przez jeden dzień i to z okazji bardzo błahej. „Pokazywanie się” jest szokująco dla nich ważne. Przykład oczywiście z pracy ;) Mieliśmy w szkole Dzień Sportu, tylko i wyłącznie dla naszych uczniów. Nie były to narodowe zawody czy pomiędzy szkołami, nic z takich rzeczy. Szkolne, małe boisko i tyle. Ale do tego jednego dnia dzieci przygotowywały się miesiącami! I to wcale nie o uprawianie sportu tutaj chodziło ;) Ćwiczyły dopingowanie! Drużyny cheerleaderskie trenowały układy choreograficzne, a reszta uczniów doskonaliła się w różnych przyśpiewkach dopingujących i graniu na bębnach. Oczywiście do tego doszło tworzenie niezwykłych kreacji i cała odświętna otoczka. Specjalne stroje były dla kibicujących, osobne dla grup tanecznych i jeszcze inne dla uczestników PARADY. Parada – no właśnie! To był główny punkt całego dnia. Wybrani uczniowie z każdej klasy stworzyli piękny pochód – gwóźdź programu – który z wdziękiem przeszedł kilka razy boisko szkolne. Stroje oczywiście bardzo kolorowe i odpowiednio pogrupowane, w zależności od reprezentantów drużyn, mocne makijaże (w tym długie sztuczne rzęsy), szpilki i fikuśne fryzury (nawet u dzieci z przedszkola!), wystylizowane paznokcie, do tego przeróżne akcesoria… Och i ach! To wszystko złożyło się na specyficzne “widowisko” na co najmniej miarę jakichś ważnych Igrzysk. Obecne były ważne szychy, bo i sam minister edukacji (sic!) się zjawił, dyrektor i „przyjaciele”, wielkie otwarcie, przecinanie wstęgi, bicie w gong… Po co? Dla kilku konkurencji sportowych i dosłownie kilku uczniów z klas 1-6, które ścigały się w bieganiu z hula-hopem na dystans 20 metrów. A ile było jedzenia i atrakcji! Takich szczegółów z obecnego tam „rogu obfitości” nie będę już rozpisywać ;)
Bardzo dużo tutaj robi się „na pokaz”. Ale Tajowie robią to dla samych siebie, sami sobie chcą zaimponować, na małą skalę, chcą nacieszyć oko i poświętować. To ich zwyczajnie cieszy. Dla mnie to jedna z kulturowych zagadek nie do wyjaśnienia, bo w tym naprawdę jest wiele przesady :P Mimo wszystko, bardzo ciekawe zjawisko.
Tutaj krótko. Wyobraźcie sobie scenę jak ze starego czarno-białego filmu, gdzie Flip uderza Flapa młotkiem w głowę. Śmieszne? Dla Tajów tak ;) Tak podsumowałabym ich poczucie humoru. Tajskie filmy, teleturnieje, programy, seriale, telenowele, klipy muzyczne (a naoglądałam się tego sporo w szkole!) są na jedno kopyto. W skrócie: dużo darcia mordy, teatralne, z przesadzoną dramaturgią aktorstwo, śmiech i łzy w bardzo dziwnych i niepasujących do siebie momentach, te same efekty dźwiękowe… Do tego jeszcze więcej pisków i darcie ryja, okraszone rzewnymi sztucznymi łzami jak grochy. To jeśli chodzi o poczucie humoru i jego „styl” z mediów. W życiu – podobnie. Kiedyś tajscy nauczyciele podczas lunchu śmiali się przez całą godzinę z jednego słowa (albo zdania?), które powtarzali na okrągło, coraz głośniej, wydając przeraźliwe dźwięki, nie wytrzymując przy tym ze śmiechu ;) Wierzę, że było to bardzo dla nich zabawne, też potrafię się przecież śmiać długo z jakiejś głupoty czy sytuacji, ale u Tajów cały ten humor jest dodatkowo przesycony jakąś dziwną, specyficzną azjatycką dramaturgią, którą trzeba zobaczyć na własne oczy. Wszystko to tworzy bardzo komiczny efekt dla obserwującego ;)
Temat rzeka. O tajskiej dyscyplinie w szkole już pisałam wielokrotnie. To totalnie inny świat w porównaniu z polską, szkolną rzeczywistością. Z jednej strony super, fajnie, że dzieci uczone są szacunku od przedszkolaka (metod, które stosują, aby tego szacunku nauczyć jednak nie popieram). Dorośli Tajowie również zachowują się z ogromnym szacunkiem i skromnością. W szkole widać to najbardziej. Przykładowo – gest „Wai” obecny na każdym kroku. Za każdym razem kiedy mijamy pracowników szkolnych, kiedy Tajowie mijają siebie, zagranicznych nauczycieli, rodziców, kiedy uczniowie zobaczą nauczycieli… Dosłownie przez cały dzień, zawsze i wszędzie nie da się obejść bez tego gestu. Szkoła tutaj tak mnie wychowała, że wszędzie poza nią nagminnie stosuję ten gest, co znowu dla Przemka jest nieco dziwne, bo z jego obserwacji wynika, że nie „gestuje” się w sklepach czy knajpach tak dużo. Ja natomiast stosuję „Wai” gdzie tylko się da i wiem, że lokalsi to doceniają.
No dobra, było miło, to o co chodzi z niestosownym zachowaniem u dzieci? Tutaj mam na myśli nieoficjalne i luźne sytuacje. Na przykład kiedy odwołane są lekcje lub są one na tyle luźne, z okazji jakiegoś święta, że pozwala się dzieciom włączyć muzykę i teledyski. Co się wtedy dzieje? Dzieci tańczą. Ale to JAK tańczą wywołuje kontrowersje. W mojej (i pozostałych zagranicznych nauczycieli) opinii, jest w tańcu tajskich dzieci coś „niestosownego”, jakby erotycznego. Nie wiem jak to w sumie nazwać, ale przypomina to trochę styl tańca „wiadomych pań” z nocnych klubów. A dla utwierdzenia mnie w tym fakcie, oprócz sytuacji w klasie, może być przykład wyjazdowy z dziećmi na trzydniowy obóz, kiedy podczas ostatniej nocy dzieci miały dyskotekę. Może brzmi to nad wyraz, nie zrozumcie mnie źle, bo nie wszystkie tajskie dzieci „tak tańczą”, ale jednak spory procent. Czym wyjaśnić to zjawisko? Wpływem z Zachodu. Uczniowie naśladują swoich azjatyckich nastoletnich idoli. A owi idole z kolei naśladują amerykańskich pop piosenkarzy. Dzieci nawet nie wiedzą, że to może być niestosowne, szczególnie dla ludzi z zewnątrz. Wykonują po prostu cały układ taneczny i gesty z teledysków. Dorosli Tajowie im w tym wszystkim przyklaskują i reagują śmiechem. Ani oni ani dzieci nie widzą w tym wszystkim erotyki, widzą popularny, modny styl „zachodni”. A przecież chcą być na czasie, chcą być trendy, więc jeśli tak to robi i pokazuje rozwinięta Europa i Ameryka, to czemu oni nie mieliby tego naśladować? ;) To taki trochę paradoks w Tajlandii. Z jednej strony kraj znany jest przecież z seks-turystyki, z drugiej strony moralność i skromność Tajów jest u nich bardzo wysoko. Nawet przypadkowy dotyk przez obcą osobę ich onieśmiela. Pod tym względem temat jest bardzo szeroki i wiele znaleźć można sprzeczności.
Podsumowując, na tej liście znalazłoby się o wiele więcej przykładów, jeśli chodzi o interesujące, a zarazem dziwne tajskie obyczaje. Być może napiszę część drugą ;) Najważniejsze jest to, że dla nich to wszystko jest normalne. Jest ICH, wynika z ICH kultury, mentalności i nam nic do tego, nawet jeśli coś zostało spaczone „zachodnim” wpływem, obojętnie. Założę się, że Tajowie mają swoją własną listę dziwnych i niestosownych zachowań turystów z „Zachodu”, a tu możemy się tylko domyślać, że lista byłaby bardzo długa ;) To co dla nas wydaje się być dziwne, dla nich nie jest i odwrotnie. Jak to się mówi: „co kraj to obyczaj”. W podróżowaniu fajne jest to, że wiele można się nauczyć, poobserwować wiele ciekawych zjawisk i podzielić się nowymi doświadczeniami z innymi, jak właśnie ja robię to teraz ;) Pomimo tych kilku „nietypowych” rzeczy z listy, które należy traktować z lekkim przymrużeniem oka, w moich oczach Tajowie zawsze będą przekochanymi, miłymi, tolerancyjnymi i bardzo otwartymi ludźmi.
A Wy co dodalibyście do tej listy?
Mieszkamy w stolicy Niemiec już ponad pół roku i od wtedy napisaliśmy tylko jeden wpis.…
Rok 2019 to rok dla nas wyjątkowy, ponieważ nadal nasza azjatycka przygoda jeszcze wtedy trwała,…
Nie licząc jednodniowego pobytu w zatłoczonej Manilli, naszym pierwszym poważnym przystankiem na mapie Filipin była…
Choć od naszej wizyty w Wietnamie mija rok i nadal jesteśmy w Azji, lubimy sobie…
Dokładnie 22 stycznia 2018 roku wylądowaliśmy w Bangkoku i wówczas rozpoczęła się nasza azjatycka przygoda.…
Wyobraźcie sobie najbardziej roszczeniowy, stereotypowy typ rowerzysty – gościa, który jest przekonany, że mu wszystko…
View Comments
W polskiej galerii (szczególnie w sobotę) ludzie też chodzą z prędkością żółwia i jest ich mnóstwo. Zawalidrogizm Zakupowy jest problemem świata nie Tajów ;). Ale skąd możecie wiedzieć, że w Polsce również jest wkurzający skoro wyjechaliście, gdy jeszcze niedziele były handlowe :D
Niedługo się przekonamy, jak wrócimy ;) "Zawalidrogizm" zaczął mnie wkurzać dopiero w Tajlandii, tutaj widocznie bardziej to odczuliśmy. Ale nie tylko o galerie handlowe chodzi. Tajowie wloką się wszędzie. Na ulicach, w pracy, na schodach, a w mojej szkole, jak wspomniałam we wpisie, to już w ogóle. Nigdzie z tak "żółwiowym" tempem się nie spotkałam, jak tutaj, dlatego zaliczam tę kwestię do "dziwnych" tajskich zachowań.
Czyli nie zostajecie w Azji na jeszcze dłużej? Dlaczego?
Oczywiście, że zostajemy :) Tylko nie w Tajlandii. Obecnie jesteśmy na Filipinach :)
Zachęcam do obserwowania nas na Instagramie: @www.chrapki.pl
Pozdrawiamy :)