Dokładnie 22 stycznia 2018 roku wylądowaliśmy w Bangkoku i wówczas rozpoczęła się nasza azjatycka przygoda. Od początku, kiedy postanowiliśmy zrobić sobie rok przerwy i zamieszkać w Tajlandii, mieliśmy otwarte nastawienie, zakładając, że równie dobrze, gdybyśmy nie mogli wytrzymać lub coś by się nie udało, wracamy do Polski i tyle. Bez spiny, oczekiwań czy presji. Jak widać, wytrzymaliśmy! I cieszymy się, że udało nam się wpaść na ten szalony pomysł i spełniliśmy kolejne marzenie :)
Piszę ten wpis, siedząc za biurkiem w klasie, a moje dzieci mają właśnie lekcje. Rozglądam się po uczniach i nie mogę uwierzyć, że kiedyś to wszystko będzie tylko pięknym wspomnieniem, do którego na pewno będę wracać przez całe życie. Bo tak, możemy jak najbardziej nazwać to naszą „przygodą życia”. Wiele podróżowaliśmy, zwiedziliśmy sporo krajów i doświadczyliśmy różnych przygód, ale jeszcze nigdy nie byliśmy tak daleko od domu i to przez cały rok! Inny kontynent, klimat, kultura, ale też totalnie inna rzeczywistość. Zarówno przez pracę, dzięki której możemy się utrzymać i zostać legalnie w Tajlandii, jak i egzotykę, która potrafi nas zaskoczyć na każdym kroku. No i zwykłe, codzienne „szare” życie, bo nie jesteśmy tu na wakacjach, jak to pewnie wielu znajomych i rodzina sobie wyobraża ;) Azja to zupełnie inny świat, czasem mam wrażenie, że wylądowaliśmy na innej planecie :D
Czy było ciężko nam się przystosować? I tak i nie. Przeprowadzka do innego kraju zawsze wiąże się z utrudnieniami i wyzwaniami, ale jednocześnie ciągle mieliśmy w świadomości to, żeby traktować to jako przygodę i zdobywanie nowego doświadczenia. Jedyna rada jest taka, że trzeba po prostu z czasem wszystko zaakceptować, bo to my tu jesteśmy gośćmi. Robić swoje, ale też nic na siłę. I takie podejście chyba jest najlepsze. Daliśmy się porwać w wir tej jakże odmiennej rzeczywistości. Najpierw jednak, żeby ułatwić sobie to wyzwanie – życia w Azji – postanowiliśmy się przystosować, poznać lepiej ludzi, lokalne życie, okoliczne kraje, zwyczaje, kulturę… Czyli typowo turystycznie, jednym słowem – pozwiedzać ;) Gdybyśmy od razu zaczęli szukać miejsca do przeprowadzki i pracy, moglibyśmy ominąć ważny etap adaptacji i możliwe, że by nas tu już dawno nie było.
Przez pierwsze dwa tygodnie zwiedzaliśmy Tajlandię z moim bratem i bratową. Pamiętam niemal wszystko, jakby to było wczoraj. Już wtedy Kraj Uśmiechu przypadł nam do gustu i z każdym dniem było tylko coraz lepiej. Nasi towarzysze wrócili do Polski, a my polecieliśmy do Wietnamu. O naszych odczuciach o tym kraju możecie przeczytać tutaj. Mimo że kraj nie tak odległy od Tajlandii, to zdecydowanie czuć różnicę. Śmiało możemy powiedzieć, że tamtejsza rzeczywistość z tajską nie ma nic wspólnego. Mieliśmy wrażenie jakbyśmy się cofnęli do przeszłości (do czasów komunistycznych), tylko, że z azjatyckimi realiami ;) Przepiękny kraj, bardzo dużo zwiedziliśmy, ale życia to sobie tam nie wyobrażamy. Przejechaliśmy skuterem niemal cały kraj, z północy na południe i było to niesamowite przeżycie. Ale czy chcielibyśmy tam zamieszkać zamiast w Tajlandii? No nie. Tajlandia jest jednak nieco przyjemniejsza i to pod kilkoma względami. Przede wszystkim ludzie są o wiele milsi i mają lepsze jedzenie rzecz jasna!
Po miesiącu w Wietnamie przyszedł czas na Kambodżę. Także piękny kraj. Na pierwszy rzut oka od razu rzuca się w oczy to, że jest tutaj biedniej, smutna historia Khmerów odcisnęła swoje piętno dosłownie na wszystkim. Kraj jednak staje na nogi i zaczyna się szybko rozwijać. Nieźle się tam bawiliśmy, tym bardziej, że spotkaliśmy naszych znajomych, z którymi wspólnie przez jakiś czas eksplorowaliśmy okolice i imprezowaliśmy.
Nawet po tych trzech krajach można stwierdzić, że Azja nie jest wcale taka jednolita, to prawdziwa mieszanka wybuchowa, a przecież zobaczyliśmy zaledwie nikły procent całego kontynentu! Co my tam wiemy o Azji, prawda? Mało. Mamy jednak w planach zwiedzić więcej ;)
Co było dalej… Powoli nasza turystyczna przygoda zmierzała ku końcowi, trzeba było zacząć myśleć o osiedleniu się i pracy ;) Dlatego też zrezygnowaliśmy z odwiedzenia Laosu, mając nadzieję, że jeszcze do tego kraju powrócimy. Ja już w Kambodży miałam rozmowy w sprawie dostania się na kurs TESOL w Hua Hin, chcieliśmy więc lepiej poznać to tajskie miasto, znaleźć wcześniej mieszkanie i „urządzić się”, gdyż to była nasza najbliższa rzeczywistość na ponad miesiąc.
Jeszcze w Polsce mieliśmy mniej więcej określony plan na życie w Tajlandii. Ja zrobię kurs i znajdę pracę jako nauczycielka angielskiego w szkole, Przemek będzie pracował zdalnie. To wszystko chcieliśmy zrealizować w ślicznym i spokojnym otoczeniu, najlepiej nad morzem. Już na kursie uświadomiono mnie, że realia zazwyczaj znacznie odbiegają od oczekiwań wszystkich tych przyszłych nauczycieli, którzy zdecydowali się na taką przygodę jak my. Błędne jest przekonanie, kiedy wyobrażasz sobie, że będziesz codziennie siedział pod palmami na plaży, czy w basenie, popijając drinki z parasolką. Nie jest tak. Szczególnie dlatego, że nie jest się tu na wakacjach.
Żyć będziesz tam, gdzie znajdziesz pracę. A nie każda szkoła, która poszukuje nauczycieli zagranicznych jest zlokalizowana na niebiańskiej plaży lub w jej okolicach, wierzcie mi ;) Można oczywiście zmieniać szkoły i znaleźć swoje „upragnione” miejsce. My na to nie mieliśmy czasu. Większość szkół podpisuje kontrakt na cały rok szkolny. Poza tym zmiana pracy wiąże się też z dodatkową robotą papierkową, a to doświadczenie nie należy do najmilszych ;) Ja na szczęście pokochałam swoją szkołę i miasteczko, w którym wylądowaliśmy.
Co prawda mieszkamy nad morzem, ale nasza miejscowość jest rolnicza, nie ma tutaj plaż. A jeśli już jakieś są, to służą rolnikom do hodowli owoców morza. Jeśli chcemy zobaczyć normalną plażę, musimy się kawałek przejechać, ok. 10 kilometrów. Zła nie jest, ale do pięknych i czystych nie należy. Nie jest to turystyczna miejscowość, więc prawie nikt nie mówi tutaj po angielsku (oprócz dzieci, które mają taki program w szkole). W knajpach porozumiewamy się na migi, rzucając kilkoma tajskimi słówkami. Ale ma to swój urok. Poza tym okolice Chonburi są piękne, można znaleźć dużo fajnych ukrytych miejsc, jak wielki kanion, małpie wzgórza, świątynie w dżungli, itp. Czasem robimy sobie niedzielne wycieczki po okolicy.
Z perspektywy czasu uważam, że dobrze wybraliśmy. Cieszę się, że zdecydowałam się przyjąć ofertę w Chonburi. Trafiłam do bardzo dobrej szkoły i nie wyobrażam sobie, żebym miała pracować gdzie indziej. Oczywiście nie mam porównania. Mogę tylko powołać się na opinie innych współpracowników, nauczycieli, którzy pracowali wcześniej w kilku innych placówkach. W mojej szkole jest o wiele mniej lekcji, których uczą obcokrajowcy, jest sporo fajnych aktywności, wycieczek i wolne dni też się zdarzają. Wszystko robione jest z pompą! Obowiązków jest sporo, ale pokochałam tę pracę. Szczególnie dlatego, że jestem „homeroom teacherem”, czyli przez cały rok mam jedną i tę samą klasę, co pozwala mi bardzo dobrze poznać dzieci i zawiązać bliskie relacje :) Dużo jest zagranicznych nauczycieli, z którymi często się spotykamy poza pracą.
Ale nie było tak kolorowo. Pierwsze miesiące były ciężkie. Nowa rzeczywistość, nietypowa praca, z każdym dniem coraz więcej obowiązków, natłok informacji, a do tego okropna biurokracja, którą trzeba było załatwiać non stop, o czym możecie przeczytać tutaj. Biłam się z myślami, żeby wracać do domu, wstawałam z poczuciem, że „muszę” i mam dość, myślałam o uczeniu online lub przeprowadzce do innego kraju. Faza „druga” (z czterech, których się doświadcza, kiedy mieszka się za granicą na dłużej) dawała mi się porządnie we znaki.
Dla przypomnienia:
Po fazie drugiej, kiedy już przystosowaliśmy się do naszego nowego świata, trzecia faza od razu stała się spójna z czwartą. Dlatego trochę boimy się powrotu ;) Będzie trzeba na nowo wszystko sobie przyswoić, dostosować się do otoczenia, innych warunków. Na pewno w Polsce odczujemy, że wszystko jest za drogie. Różnice cenowe, szczególnie w przypadku jedzenia, będą ciężkim chlebem do zgryzienia. Ale ja osobiście najbardziej obawiam się powrotu do zimnego klimatu.
Kto mnie zna, wie, że jestem zmarzluchem i często choruję, mam bardzo słabą odporność. Życie w Tajlandii w końcu mnie wygrzało po kościach! A i tak czasem zdarza mi się tutaj marznąć, szczególnie od klimatyzacji lub rano o tej porze, kiedy wieje chłodny wiatr. I chorowałam chyba tylko dwa razy lub trzy w ciągu całego roku, a każde przeziębienie nie trwało 3 tygodnie jak to było przedtem, tylko 2, a nawet czasem 1 ;) Nie wiem jak wytrzymam kiedy temperatura spadnie do 20 stopni :D Ale jak to mówią, co nas nie zabije, to nas wzmocni, zobaczymy.
Wymieniać już zaczęłam, także przyszedł czas na mały skrót, czyli plusy i minusy życia w Tajlandii:
Przede wszystkim pogoda, która przez cały rok jest w miarę jednolita (oprócz pory deszczowej i dwóch miesięcy z zimnym porannym wiatrem). Ceny życia są niskie. Żyjemy we dwójkę tylko z mojej wypłaty, ale musimy do tego doliczyć sporo początkowych wydatków na papiery, które nas wykosztowały. Dopiero teraz w końcu możemy co nieco odłożyć, co pozwoli nam po moim kontrakcie jeszcze troszkę pojeździć, po okolicznych krajach, by potem powrócić do Polski.
Mówiąc o plusach, nie sposób nie wymienić jedzenia. Różne pyszności, które w Polsce będzie ciężko znaleźć lub wyda się na nie majątek. Za tym z pewnością zatęsknimy. Ciekawe święta i tradycje, poznawanie różnych obyczajów, miejsc, architektury, a także mentalności tajskiej, uczenie się nowej kultury, podróże po okolicach… Tajska rzeczywistość, celebracja, a nawet zachowanie, które można interpretować w różny sposób, jest swojego rodzaju fajną atrakcją ;)
Co jeszcze mogę zaliczyć do plusów? Więcej wolnego czasu, pracę kończę w szkole, bardzo rzadko zdarza mi się, że muszę przynieść ją do domu. Mam w końcu więcej czasu na czytanie książek (ale dopiero kiedy weszliśmy w fazę trzecią, powróciłam do regularnego czytania, więc póki co słaby wynik, 21 książek w tym roku, ale nadrabiam zaległości ;)). Krótkie wycieczki, zwiedzanie… Jak zwykle oczywiście oglądamy sporo filmów i seriali. Mam też czas na pisanie. Ale i bywa tak, że po szkole nic mi się nie chce i zwyczajnie jestem zmęczona. Przemek po swojej pracy dużo się uczy, ale i zwykłych rozrywek jak gry, itp. też mu nie brakuje. Z pewnością ma więcej wolnego czasu niż ja :P
Oprócz tego dla mnie dużym plusem jest to, że poznaję tajską szkolną rzeczywistość. Ich edukacja, jak i cały system, sporo różni się od naszych standardów, ale jest to niezwykle ciekawe. Czy lepsze czy gorsze, to zależy, ciężko ocenić. Na pewno inne. Uwielbiam moje kochane dzieci, rozczulam się kiedy przychodzą się do mnie przytulić, chcą opowiedzieć o swoim dniu, kiedy dają mi małe podarunki z uśmiechem od ucha do ucha, kiedy szaleją i kiedy są grzeczne, kiedy płaczą i serce mi się kraje lub kiedy zwyczajnie się cieszą, śmieją, tańczą i śpiewają. Tęsknota za nimi i moim szkolnym życiem, które ciężko zrozumieć, bo jest tylko „moje”, nawet nie wiem czy nie przewyższa wszystkiego, co do tej pory wymieniłam. I gdybyśmy się zdecydowali na taką przygodę wcześniej, to mogłabym tu zostać nawet i na dwa lata lub trzy :P
…no właśnie, mimo wszystko to nie jest kraj, w którym chcielibyśmy spędzić resztę życia. Jak dla mnie jest tu zbyt egzotycznie. Dobre miejsce do pomieszkania na rok lub więcej, ale zostać tutaj i zapuścić korzenie? Zdecydowanie nie. A przede wszystkim dlatego, że ich wartości są inne od naszych. Nie wyobrażam sobie mieć tutaj dzieci, ganiać po szpitalach, jeździć motorem po szalonych drogach. To taki kraj, w którym zawsze będziesz czuł się obco, jak turysta. Chociażbyś tu żył i dwadzieścia lat, dla Tajów jesteś turystą i nic tego nie zmieni, kropka.
Poza tym, żeby zostać, nie jest to takie proste. Trzeba borykać się z urzędami i papierową dżunglą cały czas! Z roku na rok jest coraz trudniej dla obcokrajowców. Nie warto. Co jeszcze… No nie da się zrozumieć ich mentalności do końca. To jest Azja, mają zupełnie inne wyobrażenie o świecie. Ich myślenie i zachowanie są dla Europejczyka (i nie tylko) niezrozumiałe, cieszą się często z zupełnie innych rzeczy niż my. Bardzo lubią robić wszystko na pokaz, wygląd jest tu niezwykle ważny, tak samo z potrzebą urządzenia spektakularnych widowisk, nawet przy najmniejszej okazji. Nie ma chyba tygodnia, żeby gdzieś nie puszczano fajerwerków.
Samo ich podejście do życia to dla nas kosmiczne pojęcie. Są to jednak mili ludzie, niektórzy stwierdzą, że fałszywi, ale co ja najbardziej u nich doceniam to tolerancja. Są niezwykle otwarci i pomocni. I nie oczekują niczego w zamian. Jak na całym świecie, wszędzie są wyjątki, więc trudno ocenić cały naród jednym słowem, ot tak. Także z jednej strony bardzo się cieszę, że przed nami jeszcze kilka azjatyckich krajów do zwiedzenia (kiedy skończy mi się kontrakt), ale też nie mogę się doczekać powrotu do Polski. Co z kolei wiąże się z najważniejszym minusem życia tutaj – nie ma rodziny, bliskich, znajomych… Chociaż widzieliśmy się z wieloma przyjaciółmi, którzy nas odwiedzili w trakcie podróżowania (niezwykle cieszą nas takie spotkania!) to jednak nie to samo, kiedy wszyscy są na wyciągnięcie ręki ;)
Tęsknimy za zwykłym chlebem, serem, czekoladą! I pierogami :D I tyle, bo jak już wspomniałam, tajskie jedzenie sporo nadrabia ten minus. Ale co ważne, nie ma tutaj naszych tradycji. Święta nie są prawilne, takie jak powinny być, nie ma naszych obyczajów… Dziwne gdyby były ;) Ale to za tym się tęskni najbardziej. Przynajmniej ja tak mam. Mimo że żaden kraj idealny nie jest, to Polska jest właśnie tym krajem, w którym chciałabym żyć na starość. Co będzie w trakcie, nie wiemy, nie mamy planów, na pewno gdzieś jeszcze pomieszkamy za granicą, bo nawyku podróżowania ciężko się pozbyć :P Ale kiedy już nazwiedzamy się świata, gdzieś się osiądziemy i ustatkujemy, to wiem, że po latach, na pewno powrócimy na stałe, bo jednak dom, to dom.
Mieszkamy w stolicy Niemiec już ponad pół roku i od wtedy napisaliśmy tylko jeden wpis.…
Rok 2019 to rok dla nas wyjątkowy, ponieważ nadal nasza azjatycka przygoda jeszcze wtedy trwała,…
Nie licząc jednodniowego pobytu w zatłoczonej Manilli, naszym pierwszym poważnym przystankiem na mapie Filipin była…
Wybierając się do Tajlandii z pewnością usłyszycie wiele o uśmiechu i łagodności Tajów, o tym…
Choć od naszej wizyty w Wietnamie mija rok i nadal jesteśmy w Azji, lubimy sobie…
Wyobraźcie sobie najbardziej roszczeniowy, stereotypowy typ rowerzysty – gościa, który jest przekonany, że mu wszystko…