Categories: AzjaWideoWietnam

Skuterem przez Wietnam – poradnik dla początkujących

Wyobraźcie sobie najbardziej roszczeniowy, stereotypowy typ rowerzysty – gościa, który jest przekonany, że mu wszystko wolno. Gdy mu pasuje, to zachowuje się jak samochód, w innych przypadkach jak pieszy. Nie wymagajmy od niego znajomości zasad ruchu drogowego, niech znaki będą dla niego tylko wskazówką. Pozwólmy mu jeździć jak chce, parkować gdzie chce. Teraz dajmy takiemu rowerzyście skuter – ważące ponad 100 kg bydlę mogące rozpędzić się do 80-90 kilometrów na godzinę. Zróbmy tak dla paru milionów osób, niech stanowią 80% pojazdów w kraju. Tak wygląda ruch drogowy w Wietnamie. Gdy tu przyjeżdżasz, masz dwa wyjścia – dołączyć do nich lub męczyć się przez resztę podróży. My wybraliśmy tę pierwszą opcję.

Kupiliśmy skuter w Hanoi, przejechaliśmy w trzy tygodnie 2750 kilometrów i sprzedaliśmy go w Sajgonie. Czy było warto? Jak kupić motocykl? Na co uważać? Co było fajne, a co nie? O tym będzie poniższy wpis.

Będę w tym wpisie zamiennie używał nazw „skuter” i „motocykl”, więc prawdziwych motocyklistów proszę o nieczepianie się o to. Ciężko nazywać skuterem jednoślad, który rozpędza się prawie do setki. Z drugiej strony nie wygląda jak rasowy motocykl, więc ta nazwa też jest taka sobie. A, no i mam nadzieję, że nie uraziłem na wstępie rowerzystów, ale taka analogia najlepiej oddaje klimat tutejszych dróg ;)

Skutery są wszędzie i nic z tym nie zrobisz

Przylecieliśmy do Wietnamu po dwutygodniowym pobycie w Tajlandii. Spaliśmy w samym centrum Starego Miasta w Hanoi, do hotelu dotarliśmy w okolicach północy. Drogi wtedy były właściwie puste. Następnego poranka zapłaciliśmy za pobyt, pogadaliśmy z właścicielami i poszliśmy poszukać czegoś na śniadanie. No i przeżyliśmy szok.

To, co się dzieje na ulicach Starego Miasta w stolicy Wietnamu, to totalny chaos. W sumie tak właśnie wyobrażaliśmy sobie Azję, zanim tu przylecieliśmy. Tłok na ulicach jest niesamowity, wszędzie przepychają się kierowcy na skuterach przeplatani pojedynczymi samochodami. Chodnikami nie da się chodzić, bo albo stoiska za mocno się na nie wdzierają, albo są zapchane parkującymi jednośladami. Wszędzie trzeba się wciskać w ślimaczym tempie i mieć oczy dookoła głowy.

Krótki spacer po Hanoi i poszukiwanie śniadania zajęły nam łącznie dwie godziny. Wróciliśmy do hotelu, a w uszach piszczało nam od nieprzerwanego dźwięku klaksonów. Jestem przekonany, że w ciągu trzech dni w Hanoi usłyszeliśmy ich więcej niż przez cały rok w Tajlandii.

Powodzenia w poruszaniu się pieszo po Hanoi!

To wtedy doszliśmy do wniosku, że nie ma innej opcji: kupujemy skuter. Takie rozwiązanie podrzucił nam jeden z pracowników hostelu, gdy na noc przed odlotem spaliśmy w Bangkoku. Mówił, że to najlepsze rozwiązanie i że inaczej będziemy się w Wietnamie męczyć.

Nie byliśmy wcześniej przekonani, czy to dobry pomysł. Nie miałem zbytnio doświadczenia w jeździe skuterem, a co dopiero w tej dziczy, która właśnie działa się na zewnątrz. Postanowiliśmy jednak poszukać ogłoszeń i rozejrzeć się za jakimś pojazdem. Dzień później byliśmy już w posiadaniu Tygrysa, został tak ochrzczony z powodu nalepki za siodełkiem.

Zanim przejdziemy dalej, warto zobaczyć filmik z naszej podróży. Czuć w nim klimat uliczny oraz piękno Wietnamu, które w większości się ominie, podróżując w inny sposób.

Gdzie kupić skuter w Wietnamie?

O ile zamierzasz rozpocząć podróż w Hanoi albo Sajgonie (nie przepadamy za nazwą Ho Chi Minh City), to kupisz motocykl właściwie od ręki. Można poszukać ogłoszeń w necie i kupić bezpośrednio od Wietnamczyków, ewentualnie dołączyć do lokalnych grup na Facebooku i poszukać pojazdu od innych backpackerów, którzy właśnie kończą swoją podróż. Obie opcje mają swoje plusy i minusy.

W przypadku kupna skutera bezpośrednio w warsztacie (salonami ich nie można nazwać) macie większą pewność, że nie dostaniecie kompletnego rzęcha. Oczywiście, na to nigdy nie ma gwarancji, ale właściciele takich miejsc przynajmniej zapewnią jakiś podstawowy przegląd. Z drugiej strony, najprawdopodobniej zapłacisz zawyżoną cenę. Spróbuj się targować, bez problemu urwiesz z 20-50 USD.

Warsztat po wietnamsku to „SỬA XE”, może się to słówko przydać. Nie mylić z wszechobecnymi „RỬA XE”, czyli myjniami.

Gdy szliśmy kupić skuter, zastał nas taki obraz ruchu ulicznego. Można sobie pomyśleć, czy to dobry pomysł stać się jednym z tych kierowców

Jeżeli kupujesz motocykl od innego backpackera, to prawdopodobnie będzie to maszyna, na której przejechał on ostatnie 2000 km i miał gdzieś takie rzeczy, jak wymiana oleju albo ostrożność w omijaniu kolein. Gdybym miał wybrać tę opcję, to na początku podjechałbym do jakiegoś warsztatu na szybki przegląd. Za to w przypadku takich skuterów jest większa szansa na kupno po okazyjnej cenie, o ile ma się trochę czasu na poszukiwania. Często podróżnicy w pośpiechu starają się opchnąć motocykl po zaniżonej cenie.

Sprzedaż skutera po zakończeniu podróży również ogranicza się do tych dwóch opcji. Tutaj jednak wybór jest prosty – grupy na Facebooku. Im więcej masz czasu na to, tym większa szansa, że wyjdziesz w okolicach zera albo nawet zarobisz na transakcji. My mieliśmy jeden pełny dzień w Sajgonie, udało się w okolicach godziny 22!

Sprzedaż w warsztacie jest tylko ostatecznością, na pewno zapłacą Ci mocno zaniżoną cenę, na czymś muszą zarabiać. Dla porównania, w Sajgonie poszedłem do jednego z takich miejsc, udawałem zainteresowanego kupnem naszego modelu skutera. Cena wyjściowa była wyższa niż zapłaciliśmy w Hanoi, ale to mocno turystyczna okolica. Za to skupowali motocykle za 150-200 USD mniej, czyli około połowę taniej.

Takie widoczki mogliśmy trafić na trasie!

Automat czy manual?

Wybraliśmy kupno motocykla w warsztacie u Toniego, niedaleko Starego Miasta. Nie daję żadnego linka, bo ciężko powiedzieć, czy możemy go polecić. Daliśmy radę przejechać kraj bez większych awarii, ale może po prostu mieliśmy szczęście. Umówiliśmy się przed południem na zobaczenie oferty, a wieczorem skuter był do odebrania z dokumentami i zamontowanym stelażem na nasze plecaki. Staliśmy się posiadaczami Tygrysa.

Ile się płaci za skuter w Wietnamie? W porównaniu do Tajlandii, to bardzo tania przyjemność. Najtańsze jednoślady dostanie się już od 150-200 USD. Jak to w Azji, górna granica zależy wyłącznie od Twojego budżetu i fantazji. Wśród podróżników królują dwa modele, które warto szerzej opisać:

Yamaha Nouvo. Dobry wybór dla początkujących motocyklistów. Automat, 125cc. Ten model kupiliśmy i widzieliśmy go na drogach dosłownie wszędzie. Łatwo się prowadzi, ma wystarczającą moc na dwie osoby z bagażem, choć jeśli trafi się już bardziej zużyty model, to potrafi się męczyć pod górkę. Jest nieco droższy od modeli z manualną skrzynią biegów, w dobrym stanie kosztuje od 250 USD w górę. Za to jest tańszy w eksploatacji, awarie są rzadsze niż w manualach. Toni chciał od nas 350 USD, stargowaliśmy do 320. W sumie ciekawa sprawa, zakup i sprzedaż skutera to były jedyne sytuacje w całym Wietnamie, gdzie negocjowaliśmy ceny w dolarach, choć ostatecznie płaciliśmy po obecnym kursie w dongach.

Honda Win. Prawdziwa legenda wietnamskich dróg. Pojazd, który bardziej przypomina motocykl zdolny przedzierać się przez pustkowia niż wymuskany skuterek do jazdy po mieście. Ich właścicieli poznasz po oparzeniach na prawej łydce od rury wydechowej (łatwo się zagapić i o nią oprzeć na postoju, a osłony brak). Choć ma słabszy silnik (100cc), to manualna skrzynia biegów to rekompensuje. Jest to jednak motocykl dla osób bardziej doświadczonych. Do tego jest okropnie awaryjny. W Sajgonie gadaliśmy z gościem, który zrobił identyczną trasę co my (nawet miał skuter od Toniego!). Mówił, że jego Honda psuła się bez przerwy, w ciągu całej podróży musiał ją naprawiać kilkanaście razy. Za to koszty części zamiennych i robocizny są prawie zerowe, płaci się kwoty rzędu 2-5 USD. Motocykl można dostać nawet od 150 USD, ale lepiej kupić w lepszym stanie za minimum 200 USD.

Oto i nasz Tygrys!

Co sprawdzić przy zakupie skutera?

No dobra, wiesz już mniej więcej, co chcesz kupić. Jak jednak przekonać się, czy konkretny motocykl jest sprawny i nie rozkraczy się w ciągu kilku tygodni jazdy? To jest fragment, który możemy nazwać roboczo „uczenie się na błędach” :D

Jeśli chodzi o doświadczenie z jazdą na skuterach/motocyklach, to tak jak pisałem wyżej, żaden ze mnie motocyklista. W Polsce jeździłem parę razy na skuterach znajomych, ale łącznie nie wiem, czy miałem na koncie nawet 20 km, dodatkowo było to z dziesięć lat temu. Nie wiedziałem nic o tym, jak sprawdzić stan motocykla przed zakupem i co jest najistotniejsze.

Moja jazda próbna to był tak naprawdę test, czy przejadę kilkaset metrów z Agą na tylnym siedzeniu i nie będę się czuł, jakbym miał się zaraz wywalić. Zaliczyliśmy tę próbę, skuter też wydawał się w porządku, wzięliśmy go. Teraz – prawie rok i kilkanaście wypożyczonych skuterów później – już wiem, co się liczy.

Tygrys i tygrysica w pełnej krasie

Wygodne siedzenie. Pamiętaj, że spędzisz na skuterze nawet kilka godzin każdego dnia. Wprawdzie nie poczujesz po paru minutach jazdy, czy dany motocykl jest niewygodny, ale jeśli będzie z nim coś wyraźnie nie tak, to rezygnuj, będziesz tylko się męczyć.

Sprawdź hamulce. Rozpędź się trochę i sprawdź, jak motocykl zachowa się przy awaryjnym hamowaniu. Oczywiście rób to z wyczuciem, żeby od razu nie polecieć na bok. Szczególnie ważny jest lewy hamulec, bo to go w pierwszej kolejności będziesz naciskać (prawą ręką kontrolujesz prędkość). Nie jest to rzecz dyskwalifikująca dany skuter, bo poprawa hamulców to kwestia paru minut w warsztacie, ale warto o tym pamiętać.

Opony. Żeby nie były całkowicie łyse, nie oczekuj jednak, że dostaniesz nówki.

Zawieszenie. Nasz Tygrys miał za twarde zawieszenie. Szczególnie było to czuć na siedzeniu pasażera. Nie mieliśmy o tym pojęcia aż do czasu wypożyczenia pierwszego skutera już w Kambodży, wtedy dopiero zrozumieliśmy różnicę. Czuliśmy Tygrysem każdą dziurę, każdy uskok. Wiele razy zwalniałem do 30 km/h przed potencjalnie niewielką koleiną. Przy testowaniu wjedź na chama w pierwszą lepszą dziurę. Jeśli nie czujesz, że możesz przez to stracić zęby albo że skuter może nie wytrzymać kolejnej takiej próby, to wszystko jest w porządku.

Światła, lusterka, kierunkowskazy. Podstawa, ale przy zakupie można o tym nie pomyśleć. Lusterka mogą być luźne i będzie trzeba je co chwilę poprawiać. Niedziałające światło za dnia może nie wydawać się istotne, ale zwiększa ryzyko, że zainteresuje się Tobą policja. Tak samo sprawa wygląda z kierunkowskazami, poprzedni właściciel może nawet nie być świadomy, że nie działają. Klaksonu nie trzeba sprawdzać, założę się, że nikt by Ci nie wcisnął skutera, który nie potrafiłby trąbić na pełny regulator.

Bez dobrego lusterka nie zrobisz sobie fajnego selfie ;)

Dokumenty. Razem z zakupem musisz dostać dowód rejestracyjny. W przeciwnym wypadku istnieje prawdopodobieństwo, że motocykl był kradziony, a przy kontroli policji będziesz w dużych tarapatach. Poza tym skuter bez papierów ciężko sprzedać. Na szczęście nie trzeba niczego wyrabiać, dowód rejestracyjny jest wypisany na pierwszego właściciela pojazdu. To taka mała książeczka, warto ją trzymać razem z paszportem zawsze przy sobie. Nam się trafił w dokumentach jakiś Nguyen, co za niespodzianka :D

Co warto wiedzieć, to wietnamskim skuterem bez problemu przekroczy się granicę z Kambodżą i Laosem, ale to tyle. Do Tajlandii już na wietnamskich dokumentach nie wpuszczą, a o Chinach to w ogóle nie ma co marzyć.

Wietnamski Dziki Zachód – ciężko to opisać!

Po przeczytaniu naszych wrażeń z Hanoi możecie pomyśleć, że szaleństwem jest jazda po tutejszych drogach. Na szczęście nie cały Wietnam tak wygląda, Stare Miasto w stolicy jest po prostu kulminacją wszystkiego, czego można tu doświadczyć. Nawet reszta miasta jest znośna, jeździło nam się całkiem w porządku.

Nie spodziewajcie się tu jednak luzu i taryfy ulgowej. Wietnamczycy jeżdżą jak szaleńcy, nie stosują się do ograniczeń prędkości, zasad ruchu drogowego czy jakiegokolwiek zdrowego rozsądku. Kierunkowskazy to czarna magia, znaki drogowe to tylko uprzejme wskazówki, a przeciwny pas służy do wyprzedzania. Wymuszanie pierwszeństwa to codzienność, jazda pod prąd jest spoko na dystansie do kilkuset metrów, a większy ma zawsze rację. Jako kierowca skutera jesteś tu tylko płotką. Klakson to narzędzie pokazujące, że jedziesz, możesz go wciskać bez przerwy. Niektórzy je nawet tuningują, parę skuterów trąbiło zdecydowanie głośniej niż mogłoby to mieć sens.

Spotkanie z Kopciem i krótka trasa w trójkę

Jeśli chcecie się przygotować mentalnie do tego, co się dzieje na ulicach, to sobie zobaczcie nowego Mad Maxa. Od czasu tego tripa za każdym razem, gdy widzę jakiś absurd drogowy albo przytrafi mi się niebezpieczna sytuacja, to z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że mam flashbacki z Wietnamu.

Kierunkowskazy to w ogóle osobny temat. Używanie ich uwłacza godności większości kierowców. Korzystają z nich tak rzadko, że niektóre samochody przy ich włączeniu wydają dźwięk jak tiry przy cofaniu (poważnie :D). Do tego często mylą strony. Jeśli kierowca przed Tobą wrzuca kierunkowskaz w prawo i zwalnia, to jeszcze nie powód, żeby go ominąć z lewej strony. Dopóki nie zacznie skręcać, to nic nie jest przesądzone. O ile jakoś jestem w stanie zrozumieć, że można pomylić się w samochodzie, gdzie wajcha działa góra-dół, to już w przypadku skuterów nie ma żadnego racjonalnego wytłumaczenia – jak można przesunąć dzyndzel w prawo i myśleć, że to sygnalizuje jazdę w lewo? Kierowcy BMW czuliby się tu jak w domu.

Prawdziwą rosyjską ruletką są ronda. W Wietnamie często trafia się na duże ronda, takie z kilkoma pasami. Przejechaliśmy ich dobrą setkę, dalej nie widziałem jakichkolwiek schematów w zachowaniu kierowców. Znak przed wjazdem ma tutaj inne znaczenie niż w Europie. Oznacza „miej oczy dookoła głowy”. Wszystkie samochody i skutery jadą naraz. Nawet nie próbują udawać ruchu okrężnego, zazwyczaj starają się przepchać drogą najmniejszego oporu. Szybko ogarnąłem taktykę przejazdu: znajdowałem większy od siebie samochód – najlepiej ciężarówkę – i trzymałem się jego boku. Wtedy było bezpiecznie.

Najgorsi są kierowcy autobusów, nazywanych w środowisku podróżniczym „trumnami” (od kształtu siedzeń i szansy na zaklinowanie się i spłonięcie żywcem w trakcie wypadku). Oni za nic mają ograniczenia prędkości czy jakieś zakazy. Jadą ile wlezie, czy to miasto, czy wąska droga. Nie interesuje ich, czy zmieścicie się razem na jezdni. Raz musiałem na wąskiej drodze uciekać w pole, bo wyjechał mi taki na czołówkę. Do tego autobusy mają strasznie przerażający i zmieniający tony klakson, który prawie za każdym razem przyprawiał mnie o mini-zawał. Skoro już jesteśmy przy porównaniach filmowych, to kierowcy autobusów na kursie prawa jazdy chyba oglądali Speed. I pewnie śmiali się z Sandry Bullock, że panikowała.

Własny skuter pozwolił nam odwiedzić takie miejscówki jak opuszczony park wodny w środku dżungli

W ciągu naszej podróży trzy razy byliśmy świadkami wypadków na skuterach. Trzy sytuacje w ciągu trzech tygodni, to mówi samo za siebie. Poza ostatnią były na szczęście raczej niegroźne. Do tego widzieliśmy dużo osób z mniejszymi lub większymi urazami po upadkach. Nawet na wrzuconym wyżej filmiku widać dwie potencjalnie niebezpieczne sytuacje, a nagrywaliśmy tylko przez ułamek łącznego czasu naszej jazdy.

Za co mogę jednak pochwalić Wietnamczyków? Za noszenie kasków. Tutaj w Tajlandii to raczej widzimisię, nie tylko wśród lokalsów, ale nawet przyjezdnych. Często opieprzamy za to innych nauczycieli ze szkoły Agi. W Wietnamie z reguły kierowcy nosili kaski, choć ponoć to ze strachu przed policją, nie wiem, ile w tym prawdy. Niestety, nie tak często zakładali je przewożonym dzieciom.

Nasz Tygrys to rasowy maratończyk!

Niby chaos, ale zorganizowany

Musiałem trochę postraszyć, teraz przejdźmy do przyjemniejszych informacji. Jak się już przyzwyczaisz do chaosu na drogach, to zauważysz, że jest tylko pozorny. Wietnamczycy w tym swoim szaleństwie są dosyć konsekwentni. Jak się dostosujesz, to jazda jest całkiem płynna. Boję się, co z nami będzie, jak wrócimy do Europy.

Większość głównych tras w kraju ma po 2-3 pasy, przy czym jako skuter nie możesz korzystać z lewego. W praktyce większość czasu się jedzie pasem awaryjnym, bo reszta należy do samochodów, tirów i autobusów.

Ograniczenia prędkości są bardzo restrykcyjne, ale w sumie mają sens. W mieście niedawno zwiększono limity, obecnie samochody mogą jechać 60 km/h, skutery 50. W praktyce przejazd między dwoma sygnalizatorami z prędkością 40 km/h to bardzo dobry wynik. Poza miastem skutery mają ograniczenie do 60 km/h, a samochody 80. Na drogach krajowych samochody pojadą do 90 kmh/h, a skutery 70. Jest tylko parę dróg w kraju, gdzie auta mogą jeździć szybciej. W praktyce na trzypasmówkach śmiało można jechać skuterem te 80 km/h.

Przypinanie bagaży zajmowało nam za każdym razem 10-15 minut

Jeżeli chodzi o średnią prędkość przemieszczania się, to trudno przekroczyć 40 km/h. Wliczam w to również wszystkie postoje na toaletę, wyprostowanie nóg czy tankowanie. Bardzo często jedzie się przez miasteczka, które ruch mają skupiony wokół głównej ulicy, przejazd przez nie jest bardzo uciążliwy. Sygnalizacja świetlna jest tragiczna, czerwone światło może Cię złapać nawet na 5 minut. Jeśli danego dnia masz 200 km do przejechania, to licz na to 5 godzin przy dobrych wiatrach, niższy wynik to sukces.

Drogi krajowe są w bardzo dobrym stanie, choć im dalej na południe, tym więcej dziur. Są one płatne, ale motocykliści przejeżdżają przez darmową bramkę. Jest tylko kilka autostrad z prawdziwego zdarzenia (oznaczane jako motorway), tam jednoślady nie mają wstępu, trzy razy zdarzyło się, że zostaliśmy zawróceni na bramkach i musieliśmy szukać alternatywnej drogi. Google niestety nie ma w Wietnamie osobnej opcji wyznaczania tras dla motocykli.

Jeśli już jesteśmy przy nawigacjach, to testowaliśmy Maps.me i Google Maps. Ta pierwsza jest niestety całkowicie bezużyteczna, wyznacza dziwne trasy, często skraca sobie drogę na przykład w poprzek rzeki, poza tym w tej części Azji jest słabo uzupełniona. Google Maps jest znacznie lepsze, ale nie daje możliwości zrezygnowania z autostrad, na które nie mamy wstępu. Do tego parę razy zrobił nas w bambuko, gdybyśmy jechali samochodem, to byśmy za nic nie przejechali.

Fajne jest to, że można się w dowolnym miejscu zatrzymać i napawać widokami

Policja często kontroluje kierowców. Niby międzynarodowe prawo jazdy jest tu egzekwowane od paru lat, ale różnie z nim bywa, poza tym trzeba mieć kategorię A, której ja nie posiadam. Wszędzie w necie czytaliśmy, że trzeba być gotowym na zapłacenie łapówki w przypadku zatrzymania. Kwota opiewa mniej więcej na 500 000 dongów (niecałe 25 USD). My mieliśmy jednak farta i nie zaliczyliśmy żadnej kontroli, nawet jak przez pomyłkę próbowaliśmy wjechać na autostradę wyłącznie dla samochodów i zawracaliśmy przed bramkami przez dziesięć pasów prosto pod nosem dwóch patroli policji. Zauważyliśmy, że policjanci ze szczególnym umiłowanie kontrolują kierowców tirów i autobusów. Szczególnie tym ostatnim bardzo się należy. Jeszcze na początku podróży trzymałem w paszporcie odpowiedni banknot na wypadek kontroli, potem już mi się nie chciało.

Stacje benzynowe są co kilka kilometrów. Właściwie wszystkie mają dostęp do darmowej toalety. Benzyna w Wietnamie jest tania, kosztuje mniej więcej dolara za litr. Pełny bak starczał na około 130 km, płaciło się ~80 000 dongów, czyli niecałe 4 USD. Na większości stacji można kupić wodę i przekąski, rzadziej są jakieś restauracje.

Jeśli chcesz podróżować skuterem przez Wietnam, to musisz się polubić z zupami na śniadanie. Na prowincji i w małych miasteczkach nie dostanie się nic innego na ciepło aż do godzin popołudniowych. Wietnamczycy uwielbiają pho i Ty też musisz. Jeśli akurat są jakieś święta, to można nie trafić na żaden otwarty lokal przez kilkadziesiąt kilometrów. Codziennie w trasie mieliśmy zestaw „pho bo + kawa wietnamska”, za dwie osoby mieściliśmy się w 5 USD, więc cena była naprawdę w porządku.

W przerwie od prowadzenia skutera mogłem sobie na przykład powiosłować – Tam Coc

Zalety kupna skutera

Tak trochę ponarzekałem wcześniej na ruch drogowy w Wietnamie, ale muszę przyznać, że to była najlepsza decyzja, jaką mogliśmy podjąć. Z perspektywy czasu jest to najbardziej ekstremalna i ekscytująca przygoda, jaką mieliśmy w trakcie naszych podróży. Wstawanie rano, pakowanie dobytku na motocykl i jazda przez długie godziny, czuliśmy się jak w Easy Riderze.

Po drodze można zobaczyć prawdziwy Wietnam. To co pokazaliśmy na filmiku powyżej, to jedynie wycinek tamtejszej rzeczywistości, trochę upiękniony, bo wybiórczy. Większość trasy nie była aż tak malownicza, ale i tak był fajny klimat. Mogliśmy jechać gdzie chcemy i kiedy chcemy. Nawet, jeśli trasa była nudna i poruszało się przez ponad sto kilometrów prostą autostradą, to było w tym coś takiego kojącego, wprawiającego w trans.

Uczucie wolności podczas jazdy motocyklem jest niesamowite. Tutaj akurat jechaliśmy przez góry, było zimno i mgliście, żeby godzinę później trafić na 30-stopniowy upał.

Choć decydując się na zakup motocykla nie braliśmy pod uwagę finansów, to w rezultacie była to najtańsza opcja podróży. Kupiliśmy skuter za 320 USD, sprzedaliśmy za 270. Na benzynę i parkingi wydaliśmy łącznie 70 USD. Oznacza to, że za transport podczas trzech tygodni posiadania Tygrysa zapłaciliśmy tylko 120 USD na dwie osoby. Nie ma opcji, żeby dało się to zrobić taniej (no chyba, że na stopa).

Skoro już mówimy o kwestiach finansowych, to odpadła nam również konieczność podjeżdżania do różnych atrakcji, na przykład do parków narodowych czy jaskiń. Nawet jeśli się szuka noclegów blisko danego miejsca, to zawsze jeszcze gdzieś trzeba podjechać. Niby jest tanio, ale powoli zbiera się większa kwota.

Ponadto jazda skuterem sprawiła, że pozytywniej spojrzeliśmy na Wietnam i jego mieszkańców. Choć Aga lubiła mówić „Wietnam, Ty piękny skurwysynie”, to posiadanie własnego środka transportu bardzo zmniejszyło nam liczbę okazji do narzekania. Nikt nas nie naciągał na jakieś zwiedzanie czy nie sprzedał biletów po podwyższonej cenie. Inni znajomi mieli mniej szczęścia i mocno narzekali właśnie na ten aspekt.

Być może w naszym przypadku zadziałało również to, że dużo czasu spędziliśmy na prowincji, gdzie ludzie byli bardziej serdeczni niż w miastach czy miejscówkach turystycznych i trudniej było trafić na takich cwaniaków. Jedyny raz, gdy daliśmy się naciągnąć na drobną kwotę, to było już po sprzedaży skutera.

Dzięki temu, że mieliśmy skuter, zwiększyła się też pula noclegów do wyboru. Mogliśmy śmiało spać w tańszym miejscu parę kilometrów pod miastem. Albo w hotelu o większym standardzie. Gdyby nie motocykl, na pewno nie przeczekalibyśmy okresu noworoczno-świątecznego w genialnym hostelu na brzegu morza, gdzie spaliśmy i odpoczywaliśmy parę nocy. Stamtąd mieliśmy dziesięć kilometrów do miasta i prawie pięćdziesiąt do jaskiń, które chcieliśmy zobaczyć.

Gdyby nie własny skuter, na pewno nie mielibyśmy całej plaży tylko dla siebie

Co nam się nie podobało?

Decydując się na zakup skutera i przejechanie Wietnamu musisz wiedzieć, że to duża inwestycja czasowa. Nie ma opcji wsiąść do trumienki w nocnym autobusie i obudzić się po 12 godzinach kilkaset kilometrów dalej. Może to oczywiste, ale musisz być świadomy, że to nie jest szybka weekendowa wyprawa motocyklem, po której wrócisz do domu zmęczony i spełniony.

Tutaj musisz planować odpowiednio trasę, niejednokrotnie spędzać po parę godzin przez 3-4 dni z rzędu na skuterze. Wstawać wcześnie, pakować się i jechać, jeśli chcesz jeszcze zaliczyć jakieś fajne atrakcje. Do tego dzień jest krótki, przez cały rok po 18 robi się ciemno, a wieczorami źle się jeździ. Oczywiście, często zostawaliśmy w jednym miejscu na 2-3 dni, ale potem historia się powtarzała.

Poza paroma wyjątkami miasta w Wietnamie są obrzydliwe. Tutaj widać w pełni komunę panującą w kraju. Podróżując tradycyjnie zobaczysz metropolie w stylu Sajgonu czy Hanoi albo urokliwe miasteczka jak Hoi An i Hue. Na skuterze zobaczysz też całą serię Radomiów przeplatanych Sosnowcami. Szary beton dominuje. Trochę bardziej na południe jest taki odcinek, że przez prawie 700 km nie ma nic ciekawego do zobaczenia. Zamiast przemknięcia autobusem w jedną noc jechaliśmy przez trzy dni, choć w sumie miasteczka, w których się zatrzymywaliśmy, były ostatecznie dosyć przyjemne.

Tak wygląda centrum turystycznego miasta w Wietnamie. Wyobraźcie sobie prowincję

Burdel reklamowy jest tu olbrzymi. Z jakiegoś powodu (stawiam na komunę) większość tabliczek jest w tych samych kolorach, zwykle żółty napis na czerwonym tle albo odwrotnie, do tego jednolita czcionka. Zupełnie jak loga wietnamskich restauracji w Polsce. Przejeżdżaliśmy na przykład przez niewielką wioskę, gdzie przy każdym domu znajdowały się te same tabliczki w różnych rozmiarach z napisem „CU DO”. Na odcinku pół kilometra było ich kilkadziesiąt.

W trakcie podróży lubimy sobie odpocząć i poczytać książkę albo opisywać na bieżąco, co się akurat u nas dzieje. Dobrym miejscem do takich rzeczy są autobusy czy pociągi. Jazda na skuterze sprawiła, że właściwie przez cały luty nie przeczytałem nawet jednej strony książki, w którą wciągnąłem się jeszcze w Tajlandii.

Ostatni minus – można zmarznąć. Byliśmy w Wietnamie trochę poza sezonem, w lutym. W Hanoi było 14-15 stopni. Nie jest źle, mieliśmy jakieś bluzy. Niestety, jeśli w takiej temperaturze trzeba przejechać 200 km, a po drodze spotka Cię jeszcze mały deszcz, to się robi tragedia. No ale tak było tylko przez pierwsze parę dni. Gdy kończyliśmy tripa, to temperatury były już grubo powyżej 30 stopni, trafiliśmy po prostu na końcówkę zimy.

Gdy już nie masz więcej ciepłych ubrań i zakładasz kask

Czy było warto?

Oczywiście, że było warto! Nie powiem jednak, że jest to przygoda dla każdego. Przede wszystkim wymaga dużych nakładów czasu oraz opanowania. Jeśli ktoś się stresuje, jadąc w nieznane miejsce w Polsce, to tutaj może nie dać sobie rady. Choć jazda skuterem przez Wietnam to jedno z najpiękniejszych doświadczeń, to jest też zarazem niebezpiecznie. Wypadków jest mnóstwo, co roku ginie kilkudziesięciu turystów.

Dla mnie to jest początek mojej miłości do motocykli. Wcześniej w ogóle mnie nie kręciły, a teraz lubię sobie popatrzeć na drodze na jakąś lepszą maszynę. Fajnie by było zrobić prawo jazdy w Europie, kupić trochę większego turystyka i pojechać z namiotem na przykład do Norwegii. Cóż, pożyjemy, zobaczymy :) Jak na razie Wietnam jest dla nas na pierwszym miejscu pod względem piękna kraju. Jesteśmy pewni, że gdyby nie własny skuter, to wrażenia byłyby gorsze.

Hoi An – jedno z niewielu miejsc, gdzie były ulice z zakazem wjazdu dla skuterów

Przemek PJ Jarząbek

Lubię się dziać. Regularnie wpadają mi do głowy szalone pomysły. Często je realizuję. Zazwyczaj kończy się to happy endem. Uwielbiam podróżować - zwiedzać nowe miejsca i odkrywać na nowo stare, poznawać inne kultury. Przejechałem 20 000 km autostopem. W ciągu ostatnich kilku lat odwiedziłem ponad 30 krajów. Ukończyłem 4 maratony. Umiem żonglować. Rajcują mnie festiwale muzyczne, a Przystanek Woodstock zawsze będzie w moim sercu. Uwielbiam oglądać filmy i seriale oraz o nich rozmawiać.

Share
Published by
Przemek PJ Jarząbek

Recent Posts

Cytadela w Spandau – Berlińskie Kąski

Mieszkamy w stolicy Niemiec już ponad pół roku i od wtedy napisaliśmy tylko jeden wpis.…

5 lat ago

„Coś się kończy, coś się zaczyna”, czyli koniec przygody i początek nowej

Rok 2019 to rok dla nas wyjątkowy, ponieważ nadal nasza azjatycka przygoda jeszcze wtedy trwała,…

5 lat ago

Podwodne atrakcje Coron – mały raj na Filipinach

Nie licząc jednodniowego pobytu w zatłoczonej Manilli, naszym pierwszym poważnym przystankiem na mapie Filipin była…

6 lat ago

10 „dziwnych” obyczajów i zachowań Tajów

Wybierając się do Tajlandii z pewnością usłyszycie wiele o uśmiechu i łagodności Tajów, o tym…

6 lat ago

Tam Coc i Trang An – piękno Wietnamu w pigułce!

Choć od naszej wizyty w Wietnamie mija rok i nadal jesteśmy w Azji, lubimy sobie…

6 lat ago

To już rok! Podsumowanie życia w Azji

Dokładnie 22 stycznia 2018 roku wylądowaliśmy w Bangkoku i wówczas rozpoczęła się nasza azjatycka przygoda.…

6 lat ago