Szukałam jednego, odpowiedniego słowa i bardzo długo nad nim myślałam, które mogłoby określić jaki jest Wietnam. Do tej pory mi się nie udało ;) Wietnam to zdecydowanie przepiękny kraj i śmiało możemy stwierdzić, że najpiękniejszy, jaki (oczywiście do tej pory) widzieliśmy. Ciężko określić go tylko jednym słowem. Podróżując z północy na południe kraju, zapierające dech w piersiach widoki bombardowały nas z tak potężną siłą, że czasem ciężko było nam uwierzyć, że może być tak pięknie!
Słowo „piękny” nie oddaje jednak całkowitej szczerości w określeniu tego egzotycznego kraju. Bo w danym, nowym miejscu, które odwiedzamy, zwracamy uwagę przecież nie tylko na walory naturalne i krajobrazy. Czynników, które wpływają na ocenę jest mnóstwo, jak między innymi mieszkańcy, jak ludzie tutaj się zachowują, jakie mają zwyczaje, jak odnoszą się do turystów, jak reagują na poszczególne sytuacje, itp.
Co dalej? Dla nas bardzo ważne jest jedzenie w danym kraju. W Wietnamie spędziliśmy miesiąc, a że oczywiście coś jeść trzeba, przynajmniej dwa razy dziennie, to ten czynnik mieści się w naszej top liście. Ponadto istotne są oczywiście różnego typu atrakcje, zabytki, ciekawe miejsca do zobaczenia, tak zwane perełki, itp. Dalej – ceny, ile taki miesięczny pobyt będzie nas tu kosztował. Odwiedzając jakiś kraj, dobrze to robić z nastawieniem: „czy dobrze by się nam tu żyło na stałe?”. Wietnam by się nadał, owszem, ale piękny kraj to przecież nie wszystko. Zaobserwowaliśmy też wiele minusów.
Podczas naszej podróży po Wietnamie to właśnie wyrażenie: „Wietnam, Ty piękny skurwysynie!” towarzyszyło mi non stop i cisnęło się na usta czasami nawet kilka razy dziennie :) Już wtedy wiedziałam, że jak uruchomimy bloga, taki właśnie tytuł będzie miał mój ogólny wpis o tym kraju.
Ale po kolei. Na pewno zetknęliście się kiedyś z określeniem „kraj kontrastów”. To niestety tak bardzo powszechne zestawienie, że niemal każdy kraj na świecie moglibyśmy tak opisać. Bo wszędzie przecież występują kontrasty, czy to społeczne, geograficzne lub gospodarcze. Bogactwo i bieda obok siebie, płacz i szczęście na ulicy, piękne krajobrazy, przeplatające się rozpadającymi budynkami, itd. Uogólniając, ze wszystkich stron takie sytuacje nas otaczają, prawda?
Wietnam jednak jest na swój sposób (mniej lub bardziej) – jednolity. Miasteczka i wsie wyglądają jak kopie poprzedniego. Jedzenie jest różnorodne, ale w podobnym stylu. Ludzie, jak to ludzie – różni, ale można powiedzieć, że Wietnamczycy są mili i przyjaźni (chociaż mieliśmy tutaj też do czynienia z małymi oszustwami, naciąganiem czy natręctwem kupców). Wszystko jakoś jednak współgrało ze sobą i stworzyło w tym kraju specyficzną całość o swoistym, „wietnamskim” klimacie.
Wietnam potrafił nas ostro wkurzyć. Przylot do Hanoi nie należał do przyjemnych. Ledwo zdążyliśmy z lotniska do hostelu, bo kierowca strasznie się wlókł, odwoził innych po drodze i wcale mu się nie spieszyło, mimo naszych tłumaczeń, że musimy być przed północą na miejscu, bo inaczej przepadnie nam nocleg! Dodatkowo było cholernie zimno (w Wietnamie tak wymarzłam kilka razy, że na samą myśl mam gęsią skórkę).
Hanoi zaatakowało nas ulicznym zgiełkiem, wszechobecnymi skuterami, które są dosłownie WSZĘDZIE, nawet na chodnikach. Piesi nie mają tutaj życia, nikogo nie obchodzą. Swobodne poruszanie na początku wymaga dużej cierpliwości. Dużo rzeczy było irytujących, bo ludzie przykładowo palili śmieci na chodniku, przez co nie dało się oddychać. Jedzenie było okropne, śmierdziało i było niesmaczne. To są oczywiście moje, subiektywne wrażenia.
Po Tajlandii, która potrafiła zaspokoić każde walory smakowe, Wietnam jest według mnie bardzo w tyle. I trzeba było sporo się namęczyć, żeby zjeść coś w porządku. Wkurzały nas zupy na śniadanie, wkurzało nas, że motory trącają się wzajemnie, czasami też nas jako pieszych! Irytowało nas to, że jest głośno i ludzie są tu bardziej natrętni.
Ale uroku miasteczek i samego Hanoi nie dało się odmówić. Cienkie uliczki, uliczne stragany, sklepy, sprzedawcy, stroje, świątynie, parki, itp. – wszystko to było piękne i fascynujące. A potem, jak już kupiliśmy skuter i wyjeżdżaliśmy w trasę poza miasto i zobaczyliśmy te piękne krajobrazy, mając jeszcze w pamięci niesmak kilku sytuacji, które przydarzyły się nam chwilę wcześniej, nic innego cisnąć się na usta nie mogło niż zdanie: „Wietnam, Ty piękny skurwysynie!”.
To określenie narodziło się w mojej głowie samoistnie i musiałam to wykrzyczeć! :) Wiele rzeczy potrafiło nas irytować w tym kraju, ale jak tylko wyruszyliśmy w drogę i otaczały nas zewsząd piękne góry, wzgórza, doliny, ostra i przepiękna zieleń, rolnicy na polach ryżowych, cudowne niebo i mnogość kolorów, ponadto uroki miasteczek, to nie potrafiliśmy się długo złościć ;)
Na drodze doświadczyliśmy również wielu dziwnych zachowań kierowców, niebezpiecznych czasem sytuacji, irytujących i głośnych klaksonów autobusów, wyprzedzania na trzeciego, jazdy pod prąd. Istne szaleństwo! Przemek szybko nauczył się jak należy się dostosować do panujących na drodze “zasad”, ale kiedy coś się stało i wyrażaliśmy swoją złość słownie, za chwilę piękno krajobrazu powodowało nagłe milczenie. Bo jak tu nie podziwiać czegoś tak pięknego. Dlatego właśnie, Wietnam to „piękny skurwysyn”.
Czasami nas to porządnie irytowało, że nie możemy się pozłościć długo na daną nieprzyjemną sytuację w trasie lub ponarzekać na kolejne, okropne jedzenie, kiedy za chwilę wyłania się nam tak piękny widok, który postanowił wszystko zrekompensować. Mam nadzieję, że udało mi się oddać co mam na myśli, kiedy w złości, mknąc na skuterze i podziwiając widoki, krzyczeliśmy zafascynowani: „Wietnam, Ty piękny skurwysynie!”.
Jak już wspomniałam, piesi w Wietnamie długo nie przetrwają. Skutery królują tu dwa razy bardziej niż w Tajlandii. Musieliśmy w Hanoi kupić skuter i ta decyzja szybko zapadła. Tym bardziej, że inne środki transportu w Wietnamie potrafią zawieść i różne słyszeliśmy o nich opinie. Zresztą skuter to wolność, nie trzeba być zależnym. Gdyby nie jednośladowiec, z pewnością aż tylu pięknych miejsc w Wietnamie byśmy nie zobaczyli. Poza tym, podróżując busem, zazwyczaj ma się ograniczoną widoczność by podziwiać krajobrazy, albo się śpi. Bus też głównie trzyma się autostrady, nie odjedzie na boczną, dłuższą trasę, po to, żeby podziwiać widoki.
Zjechaliśmy Wietnam od północy (dokładnie od Hanoi) na południe do Sajgonu naszym pięknym czarnym skuterem (który wabił się „Tygrys”) :) I w życiu nie zamienilibyśmy tego środka transportu na żaden inny. Mogliśmy wyruszać kiedy chcemy i zbaczać z drogi w każdej chwili, bo gdzieś wyczytaliśmy, że na innej ścieżce jest coś ciekawego. Dlatego jeśli tylko macie taką możliwość i czas, kupcie skuter, który później z łatwością sprzedacie. Ilość przygód i wrażeń – bezcenne ;)
Z żalem pożegnaliśmy się z Tygrysem, kiedy dojechaliśmy do Sajgonu. Od tamtej pory, przy końcu już naszej podróży, doświadczać musieliśmy innych środków wietnamskiej komunikacji. Eksplorując kraj motorem też zdarzały się niedogodności, owszem! My byliśmy w Wietnamie w czasie „zimy”, pogoda nas nie rozpieszczała. Częste deszcze, zimny wiatr, nie uprzyjemniał podróży. W dodatku taki środek transportu jednak ogranicza ruchliwość czy zmianę pozycji ;) Dlatego też często robiliśmy przerwy, by rozluźnić kości i żeby nam kolokwialnie mówiąc „dupy nie odpadły” :)
Ale był to magiczny czas. Przemek prowadził, ja nawigowałam, w dodatku mogliśmy sobie rozmawiać i pomagać wzajemnie. Ja jeszcze dokumentowałam nasze przygody i piękne widoki podczas jazdy. Umęczyliśmy maszynę jak tylko się dało, Tygrys nie miał z nami łatwo ;)
A to autostrada była zamknięta dla jednośladów, co pewnego razu zmusiło nas by obrać inną, PRZEPIĘKNĄ trasę po górach, z czego bardzo się ucieszyliśmy. Za to nasz motorek ledwo zipiał. Często też wydawał niepokojące dźwięki na trasie. Raz wzięliśmy go na przegląd, dolaliśmy oleju i nieraz zdarzało nam się zatrzymywać po drodze, by sprawdzić czy wszystko z nim w porządku.
W Dalacie Tygrys trochę nam się zbuntował i padł mu akumulator. Właścicielka hostelu bardzo nam wtedy pomogła i wzięliśmy maszynę do naprawy. Okazało się, że to nie tylko sprawa akumulatora, cały silnik należałoby wymieniać, ale nam przy końcówce tripa już nie opłacało się tego robić. Jakoś przecież dojedziemy ;) Miły pan zajął się naszym motorkiem całkowicie za darmo!
Ktoś kiedyś powiedział mi, że jak się chce przeprowadzić do innego kraju, to należy najpierw sprawdzić, jakie jest tam jedzenie. Jak już wspomniałam wcześniej, Wietnam trochę nas zawiódł pod tym względem. Przyjeżdżając tu spodziewaliśmy się żarcia podobnego jak w naszych polskich „chińczykach”, które w rzeczywistości (ale czy na pewno?) serwują dania wietnamskie. Żadnego kurczaka w pięciu smakach nie jedliśmy i innego gong bao. Ciężko było znaleźć nawet coś podobnego! Za to dużo śmierdzących i podejrzanych zup, jak moje pierwsze śniadanie w tym kraju, które miało miejsce w Hanoi.
Poszliśmy do lokalnej, ulicznej knajpy, z typowymi, niskimi krzesełkami plastikowymi. Dostałam zupę z wątróbką, której nie dałam rady zjeść. Po pierwsze nienawidzę wątróbki, po drugie reszta składników również smakowała okropnie. Ale to nic takiego, pierwszy dzień i źle trafiliśmy, taki pech turysty. Przecież w przewodniku i w „internetach” wszędzie chwalą wietnamską kuchnię. Tyle, że nam ten kulinarny pech towarzyszył przez okrągły miesiąc! Na palcach jednej ręki mogę wymienić w ciągu tego czasu coś, co mi smakowało. Tęsknota za tajskim jedzeniem narastała. Ale w trasie nie było co wybrzydzać. Ciepła zupa Pho Bo ratowała nas milion razy w drodze (i tak nic innego nie dało się kupić).
Czasami trafiliśmy na coś dobrego. Mi smakowały ich śniadaniowe bagietki z dodatkami – Banh Mi. Gdzie tylko się dało, tym się żywiłam. Nowe smaki, których próbowaliśmy, niestety mi nie podchodziły. Często rozmawialiśmy o tym, że tak wiecznie być nie może, gdzieś musi być coś normalnego i pysznego w tym kraju, chociażby jakiś zwykły ryż z kurczakiem i warzywami! Jeśli już się coś takiego nam się trafiło do zjedzenia, to zazwyczaj było nieprzyprawione, mdłe lub śmierdzące. Przemek był mniej wybredny ode mnie, zjadał więcej. Ja oceniam kuchnię wietnamską na bardzo złą.
Chociaż przyznać muszę, że im bardziej zmierzaliśmy na południe, tym kuchnia była lepsza. Często też jedliśmy jedzenie „zachodnie”, typu hamburgery, frytki, itp., które cenowo nie różniły się tak bardzo od lokalnych dań, jak to na przykład ma miejsce w Tajlandii. Wietnam słynie też z dań nietypowych, bo przecież jedzą tutaj psy! A tak naprawdę ma to miejsce tylko na północy i w „ukrytych miejscach”. W Hanoi, na moje nieszczęście, widziałam na chodniku pieczone na rożnie pieski :( Podobno jedzą tu też dużo szczurów, chociaż nigdzie się z tym nie spotkaliśmy.
Tak czy siak mięso mi tutaj bardzo obrzydło, a widok grzejących się na słońcu ogromnych kawałków, które oblazły muchy (a mimo to sprzedawcy zachęcali do ich kupienia), nie robił dobrego wrażenia. Bariery językowe w knajpach też nie sprzyjały. Pewnego razu, w Ninh Binh, gdzie spotkaliśmy się z naszą koleżanką z Polski (pozdrawiamy Kopcia) wybraliśmy się coś zjeść. Po długich poszukiwaniach (Wietnamczycy często mają “sjesty” i lokale są zamknięte o różnych porach) w końcu znaleźliśmy jakieś miejsce z jedzeniem. Danie, które po angielsku zwało się „vegetables” okazało się być nieprzyprawioną trawą. „Kebab”, który zamówił Przemek, okazał się być mdłą i bez smaku zupą pomidorową. Do tego zamówiliśmy frytki, bo przecież tego zepsuć się nie da. Ale, jak się szybko przekonaliśmy, w Wietnamie wszystko się da! ;) Dostaliśmy frytki obtoczone w słodkiej, cukrowej posypce. Obrzydlistwo! Będąc jednak sprawiedliwą, że Wietnam nie ma nic dobrego do zaoferowania, muszę napisać, że smakowało mi danie z węgorza, które można dostać w mieście Vinh.
Co jest pyszne w Wietnamie? KAWA! Zwykła, nawet czarna kawa wietnamska to poezja! Nigdzie tak wspaniałej kawy nie piłam. A najdroższa kawa na świecie – Kopi Luwak może się przy niej schować (jak dla mnie to nasza polska Prima jest smaczniejsza od tej najdroższej). Wietnamska, tradycyjna kawa jest tania, robiona ze starannością i gracją. Na naszych oczach powoli parzył się wspaniały, dodający energii płyn, delikatnie kapiąc kropla po kropli do filiżanki, by za 10 minut móc się nim delektować. Biała kawa wietnamska zawiera odrobinę skondensowanego słodkiego mleczka na spodzie.
A co jest jeszcze pyszniejsze? Egg Coffee! Tak, kawa z jajkiem, która przypomina bardziej deser. To popularny specjał na północy Wietnamu. Powstał przez przypadek, w czasie wojny o niepodległość z Francuzami, kiedy w kraju panował niedobór mleka, jajka użyto jako jego substytutu. Jak to wygląda dzisiaj? Czarną, pyszną kawę, która jest na dnie szklanki, przykrywa delikatny i kremowy puch z żółtka jajek i mleczka skondensowanego. Prawdziwe delicje!
Wietnam, czyli Socjalistyczna Republika Wietnamu, to kraj komunistyczny. I jak wiemy z historii, nawet Amerykanom tego komunizmu pokonać się nie udało. W Wietnamie nie da się nie zauważyć wszędzie wiszących flag z żółtym sierpem i młotem na czerwonym tle. Te flagi wiszą dosłownie na każdym budynku i słupie, przeplatając się z flagami Wietnamu (o identycznej kolorystyce). Do tego wszędzie widać propagandowe plakaty ludzi pracy, w „PRL-owskim stylu”.
No i oczywiście nie można tu nie wspomnieć również o wszechobecnym wizerunku władcy-wyzwoliciela, który wprowadził w Wietnamie komunizm – czyli Ho Chi Minh. A oddanie i szacunek dla byłego dyktatora jest tu na porządku dziennym. W miejscowości Vinh, gdzie jedliśmy węgorza, spędzaliśmy także wietnamski Nowy Rok. Uroczystość sylwestrowa w centrum miasta składała się głównie z olbrzymiej sceny, na której kolejni artyści śpiewali piękne ballady (w tym samym stylu) o wdzięczności dla Ho Chi Minha, a w tle na projektorze wizerunek wyzwoliciela wyświetlał się non stop, w otoczeniu pięknych kwiatów.
A najbardziej widać ją było w muzeach i historycznych miejscach, w których utrwalało się przekonanie, jak to Wietnamczycy byli krzywdzeni i jak to wspaniały komunizm ich uratował. To materiał na osobny wpis, dlatego tylko wspominam o tym bardzo ogólnie. Jeśli będziecie jednak w Wietnamie, zwróćcie uwagę jak Wietnamczycy przedstawiają „swoją prawdę” i jak wielbią swojego wyzwoliciela z ucisku. Nawet turyści czytając opisy w miejscach historycznych, nie ukrywali wybuchu śmiechu z „przerobionej prawdy”, którą wciska się tutaj ludziom. I tutaj ten komunizm było bardzo widać, ale tylko tyle, z zewnątrz.
W rzeczywistości ten komunizm nie jest taki, jaki sobie wyobrażaliśmy. Oczywiście dyktatura jest, krajem niezmiennie rządzi Komunistyczna Partia Wietnamu, a na ulicach od czasu do czasu zauważyć można jeżdżące wojskowe busy z megafonami, które powtarzają propagandowe hasła. Ale jak ten komunizm ma się w praktyce? Często się nad tym zastanawialiśmy w trasie, że tego ustroju rzeczywiście tutaj nie widać.
No tak jak to jest z tym Wietnamem? Wietnam dawno jest już kapitalistyczny i widoczne jest to na każdym kroku. Niemal wszyscy mają tutaj swój biznes. Chyba nie ma domu, przy którym nie widać tabliczki z zupą „Pho Bo” lub innymi usługami. Dodatkowo w reklamie nikt tutaj nie rywalizuje i się nie wysila. Każdy baner, szyld ma identyczną czcionkę i kolorystykę, niczym się nie wyróżnia. Ale każdemu biznes jakoś się kręci, wszyscy handlują tym czym mogą. Bogactwo towaru w sklepach, na straganach, domach, aż bije w oczy. A w dodatku wszędzie są też obecne zachodnie marki i sieciówki.
No i tutaj śmiało można stwierdzić, że pod tym względem Wietnam jest krajem kontrastów, ale skala tego sprawia, że Wietnam przez to jest jednolity. Trochę jednak nadal widać znikomą różnicę między północą a południem. Południe jest trochę zaniedbane i drogi są w gorszym stanie. Jakby komunistyczna Północ nadal miała za złe Południowi, że walczyła kiedyś przeciwko komunizmowi. No to niech mają teraz za swoje ;)
Na południu zdecydowanie jest też więcej kościołów katolickich. Kościoły powstają tutaj ze wzmożoną siłą. Jak dowiedzieliśmy się od przewodnika, kiedy płynęliśmy Mekongiem, ludzie buntują się przeciwko rządowi, zostając katolikami. I z roku na rok tych katolików przybywa. Powiedział nam też, że każdy katolik ma to zaznaczone w „papierach”, że nim jest i nigdy taki wyznawca nie może pracować w urzędzie. Duży procent społeczności wietnamskiej to nadal ateiści.
Mimo wielu przywar jednego Wietnamowi odebrać nie można. Oczywiście piękna krajobrazu! Pod tym względem jak dla nas jest numerem jeden. Kraj jest tak piękny i zachwyca widokami, że zawsze wszystkim będę go polecać, jako priorytetowe miejsce na ziemi do zwiedzenia. To w Wietnamie właśnie znajduje się najpiękniejsza jaskinia na świecie – Paradise Cave (czegoś tak cudownego w życiu nie widziałam!), to tak samo tutaj znajduje się NAJWIĘKSZA na świecie jaskinia, do której żeby się wybrać, czeka się latami w kolejce i jest bardzo droga. Odwiedziło ją mniej osób niż zdobyło Mount Everest!
To tutaj widzieliśmy najpiękniejsze wodospady i wspaniałe, rozległe pola ryżowe. To tutaj doznaliśmy zapierających dech w piersiach widoków z górskich szlaków. To tutaj wodne targi i uliczne markety stanowią raj dla fotografów. Tego wszystkiego oczywiście nie da się opisać, to trzeba zobaczyć na własne oczy! A takich cudownych miejsc w Wietnamie nie brakuje. Tak samo jeśli chodzi o zabytki czy atrakcje turystyczne.
To tutaj widzieliśmy najpiękniejszą świątynię buddyjską stworzoną z mozaiki kolorowych szkiełek. Tutaj zachwycały nas grobowce i pałace cesarskie, a także opuszczone i postapokaliptyczne perełki. Wysepki, jeziora, piękne miasto lampionów i domów targowych, a także silny wpływ kultury chińskiej – to wszystko znajdziecie w Wietnamie i jeszcze więcej. Często podczas naszej podróży po kraju również zdarzało nam się lądować na prawdziwych „zadupiach”, gdzie dosłownie nic nie było do zobaczenia, ale gdzieś musieliśmy się zatrzymać, bo dziennie kilometry na skuterze musieliśmy przejechać, żeby dotrzeć na drugi dzień do obranego celu. I takie przystanki też miały swój urok!
To jest temat na całą serię wpisów, tutaj tylko wymienię miejsca, które odwiedziliśmy. Zaczęliśmy od Hanoi, potem wyspa Cat Ba, na którą polecamy wybrać się w sezonie nieturystycznym, czyli w okolicach lutego. Minus jest taki, że nie jest wówczas ciepło, ale za to nie ma wszechobecnych turystów, jak to ma miejsce w sezonie ;) O tej “drugiej stronie” Cat Ba opowiedzieć Wam mogą Anita i Andrzej.
Później odwiedziliśmy Ninh Binh. W samym mieście nie ma nic ciekawego, ale to baza wypadowa, aby zwiedzić na łódce przepiękne jaskinie i podziwiać niesamowite widoki po drodze, jak: Trang An i Tam Coc.
Potem zawitaliśmy do Vinh, następnie do Dong Hoi, z którego wyruszyliśmy na zwiedzanie wspomnianej najpiękniejszej jaskini Paradise Cave. Następnie Hue, świetne miejsce, w którym nudzić się nie można. Już bardziej na południe przywitało nas Hoi An – najbardziej urokliwe w Wietnamie i idealne na relaks miasto lampionów.
Po Hoi An zwiedziliśmy My Son – kompleks świątyń hinduistycznych, o którym całkowicie zapomnieli mieszkańcy, a który dzisiaj stanowi jedną z najważniejszych atrakcji w Wietnamie (a przyczynił się do tego nasz rodak). Zbliżając się już coraz bardziej na południe po drodze odwiedziliśmy Dalat, do którego zmierzaliśmy piękną, górską trasą. Okolice Dalat są wspaniałe. Nie brakuje tam pięknych wodospadów i malowniczych krajobrazów.
Naszym kolejnym celem był Sajgon (obecna jego nazwa od kilkudziesięciu lat to Ho Chi Minh, na cześć ich “komunistycznego guru”, ale nam ta nazwa nie przypadła do gustu ;)). Na sam koniec przepłynęliśmy Dolinę Mekongu i zwiedziliśmy ciekawe miasteczko – Can Tho. Stamtąd już pojechaliśmy w stronę zachodniej granicy, a trasę do stolicy Kambodży pokonaliśmy łodzią.
Jak widzicie, Wietnam to bardzo ciekawy kraj, warty zobaczenia. Przygód i doznań z pewnością nikomu tutaj nie zabraknie. Pięknem krajobrazu nacieszy oko nawet ten najbardziej wymagający podróżnik. Nam się podobało i zdecydowanie był to nasz najlepszy trip. Wietnamowi jednak trzeba dać czas, dokładnie go zwiedzić i poznać panujący tam klimat, trzeba się z nim zaprzyjaźnić i na wiele rzeczy przymrużyć oko ;) Może i Wietnam jest w pewnym sensie “krajem kontrastów”, bo zadowala Cię i wkurza, ale to już trzeba sprawdzić samemu, na własnej skórze.
Mieszkamy w stolicy Niemiec już ponad pół roku i od wtedy napisaliśmy tylko jeden wpis.…
Rok 2019 to rok dla nas wyjątkowy, ponieważ nadal nasza azjatycka przygoda jeszcze wtedy trwała,…
Nie licząc jednodniowego pobytu w zatłoczonej Manilli, naszym pierwszym poważnym przystankiem na mapie Filipin była…
Wybierając się do Tajlandii z pewnością usłyszycie wiele o uśmiechu i łagodności Tajów, o tym…
Choć od naszej wizyty w Wietnamie mija rok i nadal jesteśmy w Azji, lubimy sobie…
Dokładnie 22 stycznia 2018 roku wylądowaliśmy w Bangkoku i wówczas rozpoczęła się nasza azjatycka przygoda.…
View Comments
Siedzimy właśnie w Ninh Binh, przyjechaliśmy z Sapa i w dużej mierze mamy takie same odczucia, szczególnie w stosunku do jedzenia. W Hanoi udało nam się zjeść jeden dobry posiłek, z rekomendacji znajomego, tutaj dostaliśmy namiary na knajpę od Was.
No ale, że w czasie, w którym nie jesz ustami, jesz oczami, to i tak Wietnam wychodzi na plus. Naprawdę przepiękny kraj.
Dokładnie tak, krajobraz wiele potrafił nadrobić :) Taki urok Wietnamu.
A tego Sapa to bardzo Wam zazdrościmy! Nas niestety pokonała zima wówczas, żeby tam dotrzeć ;/ Na zdjęciach wygląda niesamowicie, podejrzewam, że w realu było jeszcze lepiej!
Bardzo "długi" kraj i wiele ma do zaoferowania. Chyba musimy się tam wybrać jeszcze raz :D
W Wietnamie trzeba zjeść dużo gówna by znaleźć prawdziwe perełki i dania pyszne. Pamiętam w Sajgonie na jakieś ulicy słynącej z jedzenia, moją uwagę zwrócił smród. Okazało że za ten fetor odpowiada lokal z zupą rybną. Usiadłem i zamówiłem bo nie ryzykuje ten nie pije szampana. Tak dobrej zupy rybnej nie jadłem chyba nigdy (oczywiście smród czułem do wieczora)
Gratuluję odwagi, szczerzę mówiąc, w wielu miejscach nie odważylibyśmy się jeść :D No niestety Wietnam pod względem kulinarnym był dla nas największą loterią, do tego w okresie wietnamskiego Nowego Roku nie było szans na wybrzydzanie, bo zdarzyło się, że dopiero po 2-3 godzinach jazdy znaleźliśmy cokolwiek otwartego, wtedy już nie wybrzydzaliśmy.
Po pobycie w Wietnamie wiem, że im coś gorzej pachnie, tym często lepiej smakuje. ;)
No mi się udało do wielu rzeczy przełamać, co do smaku to było pół na pół, czasem siadło, czasem nie. Dlatego im dłużej byliśmy w Wietnamie, tym mniej mieliśmy ochotę na eksperymenty :D W porównaniu z Kambodżą czy Tajlandią to dużo łatwiej było trafić na jakąś minę. No ale takie pho bo na śniadanie bym sobie chętnie teraz zjadł ;)
Ja się nie mogłam przełamać tak łatwo :P Coś jeść trzeba było przez ten miesiąc, wiadomo, ale w większości przypadków doznania smakowe nie należały do najlepszych ;/ Mnie kuchnia wietnamska nie przekonała. Za to z przyjemnością jadłam bagietki z dodatkami :D Jednak założę sie, że na pewno istnieją tam takie pyszności, które by zadowoliły, ale niestety nie udało nam się ich zjeść ;)
Przyznam, że z powyższych tekstów, z których wywnioskować można, że nie za bardzo w Wietnamie smakowało, jestem nieco zaskoczony. Ja na pierwszą wyprawę do Wietnamu wybrałem się właśnie ze względów kulinarnych. Jak ktoś nie wierzy to polecam:
https://www.kuchniaplus.pl/luke-nguyen-w-wietnamie/luke-nguyen-w-wietnamie
Osobiśdie uważam że kuchnia wietnamska jest jedną z najlepszych. Mi np. niespecjalnie odpowiadała kuchnia tajska, nie jestem fanem takiej ilości curry, cukru i mleczka kokosowego. Lub podrobowych smako-zapachów na tajskim street foodzie. Oczywiście de gustibus…
To na co na pewno należy zwrócić uwagę przy kuchni wietnamskiej, to po pierwsze. Prawdziwa kuchnia wietnamska ma niewiele wspólnego z tym co można zjeść w Polsce w barach „chińsko-wietnamskich” tj. wiepsiowina czy kuciak przemnożone przez ziliard sosów plus ryż i surówka. Jest w Polsce kilka barów serwujących naprawdę takie dania jakie można spotkać w Wietnamie, np. Toan Pho w Warszawie na Chmielnej.
Podstawą wietnamskiego street fooda jest zupa Pho. Jak ktoś nie jest jej fanem to będzie miał problem. Natomiast bardziej wyszukanych potraw trzeba (niestety) już poszukać, ponieważ nie serwują ich street foodowe garkuchnie. Trzeba szukać lepszych baro-restauracji. W nich można znaleźć prawdziwe arcydzieła kulinarne i niepowtarzalne smaki.
Natomiast jeżeli tylko ma się styczność z jedzeniem na streefodzie to można mieć efekt jakby w Polsce jadać tylko kebaba. Ryzyko, że jak ktoś nie lubi kebaba, to mu nie będzie smakowało :)
Niestety mam też wrażenie, które odniosłem podczas kolejnej wyprawy do Wietnamu, że stając się bardziej turystyczny, zmalała liczba „lepszych” barów. Garkuchni serwujących Pho jest dużo, bo to podstawowe żarcie dla lokalesów. Otworzyło się też sporo „pod turystów” (czyli tak jak w Polsce obecnie mnóstwo hamburgerowni), serwujących shit dla turysty i nie mających zbyt wiele wspólnego z prawdziwą, wyszukaną kuchnią wietnamską.
Zgadza się, nam przez większość czasu kuchnia wietnamska nie smakowała, ale też w naszym przypadku ważne jest to, że głównie stołowaliśmy się w przerwach w trasie skuterem. Nie szukaliśmy lepszych opcji jedzenia "głębiej". Braliśmy to, co było po drodze, na szybko, by nadal zwiedzać i zdążyć dojechać na południe. Nie zawsze, ale przez większość czasu tak było. Myślę, że gdyby nam bardziej zależało na doznaniach kulinarnych niż krajobrazowych, to z pewnością znaleźlibyśmy pyszne jedzenie. I kilka razy, owszem, tak się zdarzyło. Ogólnie oczywiście masz rację. Z drugiej strony, wielu naszych znajomych, którzy również odwiedzili Wietnam i mieli czas na szukanie jedzenia, również dzielili się opiniami, że muszą się z nami zgodzić, bo również zawiedli się mocno kulinarnie w tym kraju. Dużo też ułatwić w poszukiwaniach mogą fajne aplikacje, o których dowiedzieliśmy sie niestety za późno. Z tajską kuchnią bywa różnie, ale jest na tyle różnorodna (i jeśli wybiera się sprawdzone, lokalsowe miejsca), że przez cały rok nam się nie znudziła i byliśmy bardzo zadowoleni :)