Wykręcanie ciał, miażdżenie kończyn, przebijanie włóczniami, wycinanie języków, wydłubywanie oczu. Ludzie pozamieniani w zwierzęta. Makabryczne rzeźby spoglądają na zwiedzających z każdej strony. Bardzo szczegółowo przedstawiają cierpienia, jakich grzesznicy mogą zaznać w buddyjskim piekle. Wszystko dokładnie opisane tabliczkami opisującymi karę za poszczególne występki. A wokół chodzą tajskie rodziny, odwiedzający robią sobie zdjęcia, jedzą kupione nieopodal przekąski. Tylko dzieci są jakieś spokojniejsze niż zwykle. Tak wyglądała wizyta w Wang Saen Suk Hell Garden – największym w Tajlandii Piekielnym Ogrodzie.
Trafiliśmy tu zupełnie przypadkowo. Mieliśmy wolny weekend, postanowiliśmy skoczyć na jeden dzień do sąsiedniego Bang Saen. Naszym głównym celem było zwiedzenie okolicznego Instytutu Nauk Morskich, gdzie chcieliśmy pooglądać ryby i inne wodne żyjątka. Wizyta była udana, ale chcieliśmy zobaczyć coś jeszcze. Sprawdziłem okoliczne atrakcje i moją uwagę przykuło „Hell Garden” w nazwie jednej z nich. Ogród znajdował się ledwo parę kilometrów dalej, więc od razu tam ruszyliśmy.
Gdy dojechaliśmy na parking, nic jeszcze nie zwiastowało tego, co zobaczymy. Ot, kolejny park odwiedzany w wolnym czasie przez tłumy Tajów, może jeszcze będzie jakaś świątynia. Posąg siedzącego Buddy przed wejściem na teren parku potwierdził nasze oczekiwania. „Welcome to hell!” – głosił napis na bramie do ogrodu. Witamy w piekle. Robi się ciekawie.
Po wejściu do środka nie trzeba długo czekać na pierwszą szokującą scenę. Dwie olbrzymie, wychudzone figury z wystawionymi długimi językami. Wystające żebra, wyłupiaste oczy, patrzące prosto na przybyłych. Wokół nich stoi mnóstwo postaci z głowami różnych zwierząt oraz diabłopodobne stwory.
Po pierwszym szoku zauważyliśmy, że każda z postaci wokół dwóch największych rzeźb została zamieniona w zwierzę za popełnienie konkretnych grzechów. Narkomani stali się krewetkami, a dealerzy krowami. Podpalacze są wężami, asceci niedopełniający ślubów ropuchami, zazdrośnicy królikami, a złodzieje ryb zostają – nomen omen – rybami.
Im dalej, tym było ciekawiej. Miejsca zwierzętom ustąpiły bardzo szczegółowe przedstawienia tortur stosowanych w buddyjskim piekle. Oczywiście każda była adekwatna do popełnianych czynów. Kobieta popełniająca aborcję będzie miała przewiercony brzuch. Za korupcję traci się ręce. Rzeźb jest ponad setka, każda powykrzywiana, przerażona.
Nie jesteśmy znawcami buddyzmu. W sumie to nie bardzo się interesowaliśmy tą religią/filozofią, zwał jak zwał. Wiemy, co to karma i kojarzymy jakieś tam podstawy, ale nic ponadto. Szczerze mówiąc, nie mieliśmy pojęcia, że w buddyzmie funkcjonuje piekło.
Byliśmy przekonani, że podobnie jak w hinduizmie ma tu miejsce reinkarnacja, nie ma czegoś takiego jak piekło. Okazało się, że popularne pojęcie reinkarnacji jako odradzania się ciągle w nowych postaciach, czy to zwierząt, czy ludzi, jest tylko mitem rozpowszechnionym na Zachodzie. W buddyzmie działa to zupełnie inaczej.
Okazało się, że zarówno w buddyzmie, jak i hinduizmie istnieje coś na kształt piekła. Naraka, bo tak się nazywa miejsce, gdzie trafiają grzesznicy, różni się jednak od chrześcijańskiego piekła, bliżej mu do czyśćca. Przede wszystkim, nikt nie skazuje buddystów na pobyt w Narace. To ciężar negatywnej karmy ściąga ich po śmierci w dół.
Po drugie, pobyt w piekle nie jest wieczny. Kończy się po wyczerpaniu negatywnej karmy. Długość kary jest jednak znacząca, zaczyna się od kilku miliardów lat, a w najgorszych przypadkach trwa nawet ponad dwa tryliardy lat (dwójka i 21 zer). Gdy mowa o liczbach w takiej skali, to chyba można pobyt w Narace nazwać wiecznością.
Buddyjskie piekło dzieli się na doły, każdy znajduje się coraz głębiej. Do tego istnieją zarówno zimne, jak i gorące Naraki. Łącznie sfer jest szesnaście, po osiem na każde piekło. Pobyt w każdym kolejnym kręgu trwa dwadzieścia razy dłużej niż w poprzednim, stąd olbrzymia długość pokuty w skrajnych przypadkach. Do tego istnieje wiele Narak przejściowych oraz pomniejszych. Ogólnie koncepcja buddyjskiego piekła jest mocno rozbudowana i tutaj ją tylko liznąłem. Byłby to temat na osobny artykuł.
Takich ogrodów śmierci w Tajlandii jest ponoć kilkanaście. My mieliśmy szczęście trafić do największego z nich. Wizyta w Wang Saen Suk Hell Garden była bardzo ciekawym doświadczeniem. Taka tematyka wydaje się nietypowa dla osoby niewtajemniczonej w buddyjskie praktyki. Kojarzyć by się mogła raczej ze średniowiecznym katolickim podejściem do śmierci, a nie z kolorową tradycją buddystów.
Wbrew temu, co by się mogło wydawać, raczej nie ma tam atmosfery zadumy czy powagi. Całość jest przez Tajów traktowana raczej piknikowo. Śmialiśmy się, że to sposób na utemperowanie dzieci, które były nieco mniej żywe (he he) niż w innych miejscach. Jest to na razie chyba najbardziej nietypowa atrakcja, jaką mieliśmy szczęście zobaczyć w Tajlandii. W Chonburi jest dużo spokojniej!
Mieszkamy w stolicy Niemiec już ponad pół roku i od wtedy napisaliśmy tylko jeden wpis.…
Rok 2019 to rok dla nas wyjątkowy, ponieważ nadal nasza azjatycka przygoda jeszcze wtedy trwała,…
Nie licząc jednodniowego pobytu w zatłoczonej Manilli, naszym pierwszym poważnym przystankiem na mapie Filipin była…
Wybierając się do Tajlandii z pewnością usłyszycie wiele o uśmiechu i łagodności Tajów, o tym…
Choć od naszej wizyty w Wietnamie mija rok i nadal jesteśmy w Azji, lubimy sobie…
Dokładnie 22 stycznia 2018 roku wylądowaliśmy w Bangkoku i wówczas rozpoczęła się nasza azjatycka przygoda.…
View Comments
Ma swój urok :) Może się tam przejdziemy, jak już będziemy w okolicy ;) Najfajniejsza rzecz w tripie to trafiać na takie perełki, o których nie ma zbyt wielu informacji. Jedziesz, trafiasz przypadkowo, nie wiesz czy warto, potem wchodzisz i okazuje się, że na miejscu jest coś pięknego albo ciekawego.