Ayutthaya to jedna z najczęściej odwiedzanych atrakcji w Tajlandii. Położona jest niedaleko Bangkoku, imponuje ruinami świątyń i bogatą historią. Większość turystów wpadających do Kraju Uśmiechu na urlop wybiera się zobaczyć starą stolicę, chociaż na jeden dzień. My nie byliśmy wyjątkami. Wpadliśmy tutaj w drodze z Bangkoku do Chiang Mai. Spędziliśmy na zwiedzaniu tylko jeden dzień, ale za to bardzo intensywny. Zaliczyliśmy najważniejsze świątynie i daliśmy się złapać potężnej ulewie. Będzie dużo zdjęć, ciężko było zrobić selekcję z tak świetnego miejsca.
Ayutthaya została założona w 1350 roku, przez ponad czterysta lat pełniła funkcję stolicy Królestwa Syjamu. Syjam to po prostu dawne określenie Tajlandii, tak brzmiała nazwa kraju jeszcze pod koniec lat czterdziestych XX wieku.
Ayutthaya przez parę stuleci rozwijała się w niebywałym tempie, stolica była przyjaźnie nastawiona do zagranicznych kupców i stanowiła ważny punkt na mapie ówczesnego handlu. Miasto było odwiedzane przez Chińczyków, Wietnamczyków, Portugalczyków, Hindusów, Japończyków czy Persów, a w późniejszych latach również Hiszpanów, Holendrów, Anglików i Francuzów.
W XVII wieku Ayutthaya miała status jednego z najbogatszych miast Wschodu. Król Narai (rz. 1656-1688) miał silne powiązania z francuskim monarchą Ludwikiem XIV, a tamtejsi ambasadorowie porównywali rozmiar i bogactwo stolicy do Paryża.
Nie ma na to niezbitych dowodów, ale uważa się, że na przełomie XVII i XVIII wieku w Ayutthayi mieszkało blisko milion mieszkańców, co czyniłoby miasto największym pod względem ludności w tamtym okresie. W szczytowym momencie Królestwo Ayutthayi (często używa się tej nazwy zamiast Królestwa Syjamu, żeby odróżnić okresy historyczne) zajmowało teren dzisiejszej Tajlandii oraz część Malezji, Birmy, Kambodży i Laosu.
Z czasem coraz mocniej rosła potęga Birmy – sąsiada Syjamu. Wojny z sąsiadem trwały już od XV wieku. W XVIII wieku potęga Birmańczyków była już zbyt duża. Udało się odeprzeć pierwszy atak w latach 1759-60. Jednak druga fala birmańskich wojsk była już nie do powstrzymania. W kwietniu 1767 roku Ayutthaya została zdobyta, miasto splądrowano. Syjamczycy uciekli, by założyć nową stolicę w Bangkoku. Ze wspaniałej niegdyś metropolii zostały ruiny.
To właśnie pozostałości dawnej stolicy Tajlandii są atrakcją turystyczną, która przyciąga miliony turystów. W każdym przewodniku można znaleźć informacje o „starożytnych” ruinach Ayutthayi, wszędzie podkreśla się, że są one „ancient”. Zresztą sytuacja podobnie wygląda w khmerskim Angkorze, gdzie z każdego miejsca wylewają się informacje o „starożytnym” mieście.
W rzeczywistości jednak trzeba traktować to określenie jako swego rodzaju nadinterpretację albo chwyt marketingowy. Już z tego wpisu można wywnioskować, że skoro miasto zostało założone w XIV wieku, to gdzie tu starożytność. Miasto powstało prawie 900 lat po zburzeniu Rzymu oraz 2000 lat po budowie ostatniej piramidy w Egipcie. W momencie zakładania Ayutthayi w Europie szalała już plaga czarnej śmierci, a w Polsce rządził Kazimierz Wielki.
Oczywiście fakt ten nie umniejsza rozmachowi tutejszych ruin ani ich znaczeniu historycznemu. Jest to miejsce, które powinno znaleźć się na planie podróży każdego turysty odwiedzającego Tajlandię.
Do Ayutthayi przyjechaliśmy prosto z Bangkoku porannym pociągiem. Jest to jeden z najpopularniejszych sposobów dostania się tutaj, polecam go każdemu. Można przeznaczyć jeden dzień na zwiedzanie i wieczornym pociągiem wrócić do stolicy albo – tak jak to zrobiliśmy my – pojechać dalej na północ. O kolei w Tajlandii już pisałem, więc nie będę się tu powtarzał. Z przydatnych informacji – na dworcu jest przechowalnia bagażu, gdzie za równowartość złotówki można zostawić bagaż na cały dzień.
Jeśli ktoś ma więcej czasu, może śmiało zostać na dwa-trzy dni, atrakcji do obejrzenia jest mnóstwo. Ponoć wieczorami ciężko jest znaleźć otwarte lokale, więc nie ma za dużo do roboty, ale można odpocząć od zgiełku większych miast. Funkcjonuje tu też niewielkie nocne targowisko.
Po Ayutthayi najlepiej poruszać się rowerem, który można prawie wszędzie wypożyczyć za około 50 bahtów (5,50 zł) za dzień. My tego nie zrobiliśmy, chodziliśmy pieszo. Z perspektywy czasu powiem, że tak też się da, ale rower zdecydowanie poprawia jakość zwiedzania. Ayutthaya jest bardzo płaskim miastem, do tego przez większość roku panują tu straszne upały, więc trzeba pić dużo wody i ukrywać się przed słońcem, kiedy tylko się da. Po całodziennym zwiedzaniu nie czuliśmy się za dobrze, to chyba wina upałów.
Ayutthaya to przede wszystkim ruiny dawnych świątyń. Jest tu ich kilkanaście, większych i mniejszych. Wstęp do większości z nich jest płatny, bilet kosztuje zazwyczaj 100 bahtów (11 zł). W wielu miejscach da się dojrzeć również szczątki pomniejszych świątyń, po których zostało na przykład kilka kamieni. Spacerując poza utartymi ścieżkami też się da trafić na perełki.
Głównych świątyń jest kilka, z czego tylko jedna znajduje się poza główną częścią Ayutthayi. Na mapie tego za bardzo nie widać na pierwszy rzut oka, ale dawna stolica Tajlandii jest wyspą. Najważniejsza część miasta otoczona jest trzema rzekami. Podobnie zresztą wygląda sytuacja w Bangkoku, gdzie stare miasto również znajduje się na wyspie, choć najwęższa z otaczających je rzek ma kilka metrów szerokości.
Wat Mahathat – ulubiona miejscówka turystów. Wszystko za sprawą pomnika Buddy, który został obrośnięty przez drzewo figowca i obecnie widać jedynie jego głowę. Z tego powodu jest tu mnóstwo turystów, momentami robi się ciasno.
Wat Ratchaburana – najładniejsza ze świątyń, które widzieliśmy. Może to dlatego, że mieliśmy szczęście zwiedzać ją właściwie bez innych turystów. Wszystko za sprawą ulewy, która nas złapała przed wejściem. Przez godzinę było potężne oberwanie chmury. Przeczekaliśmy pod kwadratową budką z makietą świątyni pośrodku – nasza czwórka, dwie pary innych triperów i trzy psy. Gdy w końcu wyszło słońce, mieliśmy olbrzymi kompleks świątynny właściwie dla siebie, poza nami było tam może kilkanaście osób. To jedyna świątynia, którą można zobaczyć od środka, choć niewiele zostało do oglądania.
Wat Phra Si Sanphet – w czasach świetności Ayutthayi była to największa i najistotniejsza świątynia w mieście. Obok niej znajdował się drewniany Pałac Królewski, z którego dzisiaj pozostało już niewiele. Tutaj znajdują się trzy stupy (coś jakby wieże świątynne, charakterystyczne dla budynków sakralnych w Tajlandii), które często określa się mianem symbolu miasta. Ten kompleks zobaczyliśmy jedynie z zewnątrz, po kilku godzinach zwiedzania nie chciało nam się wchodzić do kolejnej świątyni.
Wat Chaiwatthanaram – świątynia znajdująca się już poza główną wyspą. Jedna z lepiej zachowanych, tutejsze stupy nie zostały zniszczone przez Birmańczyków.
Wat Lokayasutharam – jedyna z wymienionych świątyń dostępna do zwiedzania bez biletu wstępu. Głównie dlatego, że z samej świątyni pozostało jedynie trochę szczątków. Zachowała się jednak wysoka na 8 metrów i długa na 37 metrów rzeźba leżącego Buddy. To jest ogólnie ciekawa sprawa, ukazywanie mędrca w zrelaksowanej, leżącej pozie. Dużo bardziej spektakularny przykład znajduje się w Bangkoku, ale tam figura jest na tyle duża, że ledwo mieści się w świątyni i nie da się jej objąć wzrokiem.
Niewiele pozostało ze starej świetności Ayutthayi. Splądrowanie miasta przez Birmańczyków oraz porzucenie go na wiele lat odcisnęło piętno na wspaniałych niegdyś świątyniach. Swoje trzy grosze dołożyli też złodzieje zabytków, których w tej części Azji niestety jest mnóstwo. Dla przykładu w Wat Ratchaburana widać szereg posągów Buddy pozbawionych głowy. Na początku myśleliśmy, że to przez słabość materiału poodpadały najbardziej wrażliwe części rzeźb. Okazało się jednak, że to sprawka złodziei, którzy jeszcze kilkadziesiąt lat temu plądrowali zabytki. Tajlandia poradziła sobie w miarę z kradzieżami i przemytem zabytków, gorzej sytuacja wygląda na przykład w sąsiadującej Kambodży. Jest to jednak temat na inny wpis.
Mieszkamy w stolicy Niemiec już ponad pół roku i od wtedy napisaliśmy tylko jeden wpis.…
Rok 2019 to rok dla nas wyjątkowy, ponieważ nadal nasza azjatycka przygoda jeszcze wtedy trwała,…
Nie licząc jednodniowego pobytu w zatłoczonej Manilli, naszym pierwszym poważnym przystankiem na mapie Filipin była…
Wybierając się do Tajlandii z pewnością usłyszycie wiele o uśmiechu i łagodności Tajów, o tym…
Choć od naszej wizyty w Wietnamie mija rok i nadal jesteśmy w Azji, lubimy sobie…
Dokładnie 22 stycznia 2018 roku wylądowaliśmy w Bangkoku i wówczas rozpoczęła się nasza azjatycka przygoda.…